wtorek, 18 kwietnia 2017

Rozdział 1

Cześć :)
Chciałam was przede wszystkim przeprosić za tak długą przerwę. Nie chciałam by to trwało aż tyle, ale miałam każdy weekend zajęty, a w tygodniu bieżące sprawy absorbowały mnie bez reszty. 
Ostrzegam, że teraz każdy rozdział będzie dodawany nieregularnie :(
Mam nadzieję, że miło spędziliście święta :) Zapraszam do czytania 
***
                Anna spoglądała to na swoją herbatę, to na swoją mentorkę, oczekując na werdykt. Chciała się szkolić, czuła się na siłach, by zgłębić dalsze tajniki mocy medium. Potrzebowała jednak pomocy i zgody pani Kino, która ociągała się z odpowiedzią dla podopiecznej. Kyoyama znów chciała poczuć siłę, po utracie tysiąca osiemdziesięciu koralików jej wiara w siebie całkiem się zachwiała. Bezsilność nie dawała jej normalnie funkcjonować. Potrzebowała więcej furyoku, większej potęgi. Anna Kyoyama nienawidziła słabości.
                – Anno, chcę żebyś wróciła do Tokio i nadal szkoliła Yoh. Nie widzę potrzeby twojego dalszego treningu. Twoje furyoku jest wystarczające dla żony głowy rodziny Asakura. Jesteś na tyle mocną szamanką, by wydać na świat silnego potomka i podtrzymać ciągłość naszego rodu. Dalszy trening byłby stratą czasu. Powinnaś się przygotowywać do przyszłej roli matki i żony – oznajmiła starsza kobieta.
                Kyoyama z trudem powstrzymała wybuch i nałożyła na twarz maskę obojętności. W końcu tego uczyła ją pani Kino, przez nią była taka surowa i nieugięta. Osoba, którą uważała za autorytet od najmłodszych lat, przyłożyła jej w policzek. Do tej pory myślała, że stała się równym członkiem rodziny, jak Yoh. Myliła się… Kino nie chodziło o jej rozwój, o jej samopoczucie, samorealizację, jej celem było tylko podtrzymanie silnej, szamańskiej krwi Asakurów. Szkolenie Yoh stało wyżej niż jego przyszłej żony. On zawsze był najważniejszy. Duma rodu, osoba, którą pokonała wielkiego Hao Asakurę, króla szamanów. Co najgorsze musiała milczeć, nie miała prawa nawet zaprotestować. Kochała Yoh i jako dobra żona powinna się dla niego poświęcić. Mężczyzna zawsze był najważniejszy w rodzie Asakura. Anna popełniła błąd, bo pomyślała, że i ona może być równa przyszłemu mężowi.
                – Zrobię wszystko, by Yoh zwiększył swoje umiejętności – wyznała z trudem nastolatka.
                Pani Kino uśmiechnęła się na tą deklaracje, zawsze wiedziała, że Anna była idealną partią dla jego wnuka.
***
                Kyoyama szybko spakowała swoje rzeczy. Chciała jak najszybciej wyjechać z Izumo. Bała się, że jeśli spotka swoją mentorkę, nie wytrzyma i wybuchnie. Bolało ją, że od zawsze była wychowywana tylko na żonę Asakury, że nigdy nie powierzą jej większej roli.
                Dzięki Bogu, nie musiała długo czekać na pociąg do Tokio. Czekała ją długa podróż. Wyjęła z torebki książkę, chciała się wyłączyć, zatonąć w lekturze, zapomnieć o wszystkim. Rozłożyła wygodnie nogi, by przyjąć jak najlepszą pozycję do czytania. Już miała się rozkoszować fabułą lektury, gdy usłyszała gwałtowne rozsuwanie drzwi do jej przedziału. Podniosła głowę. W progu stał przystojny brunet o silnej sylwetce i rozbrajającym uśmiechu. W jego oczach tańczyły wesołe iskierki, tak dobrze znane Annie. Rzuciła tylko okiem na chłopaka.
Po jego postawie, uśmiechu stwierdziła, że ma do czynienia z kimś w pokroju jej narzeczonego. Westchnęła z rezygnacją, nie tego teraz potrzebowała.
                – Przepraszam, mogę się przysiąść ? – zapytał z uśmiechem.
                – Czy jak powiem, że nie, to sobie pójdziesz? – odpowiedziała pytaniem na pytanie.
                Chłopak tylko pokiwał przecząco głową i rozsiadł się naprzeciwko Anny. Dziewczyna już wiedziała, że źle to rozegrała. Jeśli to typ w stylu Yoh, to im bardziej chcesz go odstraszyć, to tym bardziej do ciebie lgnie. Kolejny wybawca ludzkości. Kyoyama westchnęła przeciągle.
                – Mam na imię Taiki Chiba – przedstawił się wesoło.
                Nastolatka znów spojrzała na niego znad kartek lektury. Chciała być neutralna, ale jej nerwy i zły dzień, nie ułatwiały tego zadania.
                – Czy ja cię o to pytałam?! – warknęła niemiło.
                Chłopak w ogóle się nie zrażał. Nadal miał na twarzy szeroki uśmiech. Coraz bardziej irytowało to Annę.
                – Po co jedziesz do Tokio? Ja chcę poszukać jakieś pracy na wakacje, by w końcu choć trochę się usamodzielnić. Moi rodzice ostatnio tylko prawią mi kazania o odpowiedzialności! Chcę im udowodnić, że sam dam radę – opowiadał, nie zważając na ignorancję ze strony towarzyszki.
                Anna nie zamierzała odpowiadać na pytania ze strony nachalnego pasażera. Chciała jak najszybciej, w spokoju, dotrzeć do Tokio.
                – Widzę, że nie jesteś za bardzo rozmowna – mruknął naburmuszony. –Co powiesz na grę? Ja będę zgadywać fakty na twój temat, a ty kiwać głową w odpowiedzi – zapytał pełen entuzjazmu.
                Kyoyama przeszyła go najzimniejszym spojrzeniem, jakie miała w swoim arsenale, jednak chłopak wydawał się być uodporniony na tego typu asortyment. Nadal się uśmiechał i czekał na reakcje dziewczyny. Anna nabrała głębokiego wdechu. Chyba to najlepsze rozwiązanie. Może da jej w końcu spokój. W normalnej sytuacji, dziewczyna bez obiekcji dała by mu w twarz i wyrzuciła z przedziału, ale teraz czuła się bezsilna. Na dodatek z jakiegoś powodu nie chciała zostać sama. Mimo że chłopak ją denerwował, to jego dobry nastrój i ciągłe gadanie dawało jej chwilę zapomnienia.
                – A dasz mi spokój? – spytała i przeszyła go ostrym wzrokiem. Chłopak tylko pokiwał głową. – No to dobrze. Ale nie będę nic mówić, tylko potakiwać lub kręcić głową – oznajmiła.
                Zadowolony chłopak zaczął się zastanawiać nad historią dziewczyny. Anna zauważyła, że marszczy przy tym intensywnie czoło. Jej osobowość była dość skomplikowana i mocno zszargana. Wątpiła, że chłopak ją od tak rozgryzie.
                – Ktoś cię mocno zdenerwował.
                Dziewczyna pokiwała głową. W sumie jego wniosek był logiczny. Nie znał Anny, więc nie wiedział, że i bez dodatkowej dawki stresu dziewczyna zachowuje się tak samo.
                – Uciekłaś z domu?! – prawie krzyknął, wymierzając w nią oskarżycielsko palec.
                Oburzona Kyoyama energicznie potrząsnęła głową. Ona nigdy nie ucieka. Chociaż… Jak gdyby się dłużej zastanowić, wyjechała z Izumo w nocy, by tylko nie musieć żegnać Kino… Zastanawiała się, czy to nie była pewnego rodzaju ucieczka. Nie chciała uchodzić za tchórza…
                – Jedziesz pracować?
                Znowu pokręciła przecząco głową.
                – Do rodziny?
                Prawie wyrwało jej się ciche westchnienie: „Ja nie mam rodziny”, ale w ostatniej chwili ugryzła się w język. Nie mogła się użalać nad sobą, to nie w jej stylu. Nie rozumiała, co działo się z nią złego tego dnia, że nie potrafiła zachować nerwów na wodzy. Denerwowało ją, że stała się bezsilna wobec emocji, które ją wypełniały. W jej przypadku taki niekontrolowany wybuch uczuć to niebezpieczeństwo, nie chciała znów przeżywać tego co kilka lat temu. Jednak mimo besztania w myślach, na jej twarzy pojawił się gorzki uśmiech, który napędził ciekawość i współczucie w Taikim. Tego Kyoyama chciała uniknąć, nie lubiła, gdy ludzie użalali się nad nią. Była ponad smutkiem, przynajmniej tak sobie wmawiała.
                – Nie masz nikogo? – zapytał o wiele ciszej.
                Anna nie wiedziała co odpowiedzieć. To pytanie było po prostu niewygodne. Miała narzeczonego, którego kochała, poświęciłaby dla niego wszystko. Gdyby Kino powiedziała jej, że ma porzucić własną moc dla Yoh, zrobiłaby to, teraz była tego pewna. Nigdy nie zależało jej specjalnie na kimkolwiek. Uważała, że jej życie, to jej życie. Myślała, że stoi za sterami, myliła się. Wszystko było zaplanowane, jednak dla Asakury mogła to zaakceptować. Tylko on stał się ważniejszy od niej samej. Gdyby nie on, uciekłaby od tego wszystkiego. Wyjechałaby i zapomniała o rodzinie Asakura, zaczęłaby szkolenie na najwyższym poziomie. Teraz to niemożliwe. Przez te lata zapomniała jak żyć bez Yoh. Jednak wciąż w jej głowie rodziło się pytanie. Co on o niej myśli? Nie wiedziała czy  ją kochał. Był jej przyjacielem, pomógł jej, jedyny zastanawiał się nad jej uczuciami, ale to nie wszystko. Od początku wiedział, że Anna będzie jego żoną, ona go pokochała, ale on… Kyoyama zawsze twardo stąpała po ziemi, nie interesowała ją płeć przeciwna, myślała tylko o samorealizacji i Yoh. A on? Przystojny osiemnastolatek, z narzuconą przyszłością, której być może nie chce. Medium bała się, że ich małżeństwo będzie opierało się na jednostronnej miłości. Nie przyjmowała do wiadomości, że jej narzeczony mógłby pokochać dziewczynę, która była dla niego tyranem.
                Nastolatka nadal nie potwierdziła ani nie zaprzeczyła, a w Chibie narastała chęć pomocy nowopoznanej dziewczynie. Taki już był. Nie wierzył, że ludzie są z gruntu źli. Ufał, że w każdym można znaleźć coś dobrego.
                – Wiesz jak co możemy wynająć razem mieszkanie? – zaproponował.
                Dziewczyna spojrzała na niego z wielkimi oczami. Nie rozumiała jak można być tak nieodpowiedzialnym i zaproponować obcej osobie wspólne mieszkanie. Uważała za niemoralne składanie takich propozycji dziewczynie, na dodatek obcej. Jednak widząc jego twarz, od razu wiedziała, że nawet nie zauważył, że jego wypowiedź mogła zostać źle zrozumiana. Chciał zrobić coś dobrego, pomóc jej. Tylko, że nie do końca wiedział jak.
                Znów przypomniał jej o Yoh. On też masowo spraszał do rezydencji ludzi, których co dopiero poznał. Na pierwszy rzut oka wydawało jej się to głupie i nieodpowiedzialne, ale z drugiej strony teraz ma wielu wiernych przyjaciół, którzy oddaliby za niego życie. Już nie raz to udowodnili…
                Zamyślona dziewczyna, dopiero teraz pokręciła głową, jednak nie mogła już się powstrzymać od komentarza.
                – Myślisz, że zamieszkałabym z obcym facetem!? – krzyknęła.
                – W sumie… Mogłabyś się bać, że cię wykorzystam w jakiś sposób. Nie znasz mnie…
                Blondynka spojrzała na niego z rozbawieniem, jednak o nie zbyt wesołych charakterze, raczej złośliwym. Anna Kyoyama nigdy nie dała się wykorzystać. Chociaż… Zawsze myślała, że to wszyscy tańczą jak ona zagra, ale teraz miała wątpliwości. W pewien sposób to rodzina Asakura cały czas się nią wysługuje. Nigdy nie powiedziała „nie”. Była na każde skinienie Kino. Wszystko dla niego. Yoh to wszystko co ją w życiu obchodziło. Gdyby nie on, jej marna egzystencja nie miałaby celu. Wiedzieli o tym wszyscy, zwłaszcza Asakurowie.
                – Prędzej ja wykorzystałabym ciebie – oznajmiła po chwili zastanowienia, jednak już o wiele mniej złośliwym tonem.
                Przez chwilę chłopak zastanawiał się jak zareagować na krótkie zdanie wypowiedziane przez małomówną towarzyszkę, ale po chwili z zawadiackim uśmiechem odparł:
                – Wiem, że tego pragniesz. –Poruszył sugestywnie brwiami.
                Tym razem Anna poczerwieniała ze złości. Nic nie było wstanie jej powstrzymać przed użyciem jej magicznych pięści. Za długo wytrzymywała z tym typem w jednym pomieszczeniu. Z całej siły wgniatała swoją pięść w głowę współpasażera i syczała przez zęby.
                – Uwierz mi, wyszkoliłabym cię na niczego sobie psa. Słuchałbyś się jak przestraszony psiak. Nawet byś się nie obejrzał, a zrobiłabym z ciebie darmową pomoc domową. To ja zawsze jestem górą.
                Na jego twarzy wykwitł tajemniczy uśmiech. Coś jej nie grało. Za dużo powiedziała…
                – Jesteś taka zdenerwowana, bo okazało się, że to nie ty rządzisz? – zapytał.
                Anna zdrętwiała, jej pięść opuściła głowę chłopaka. Jak mogła dać się tak łatwo podpuścić, na dodatek komuś tak zwykłemu. Było z nią źle. I teraz nie mogła powstrzymać szoku wymalowanego na jej twarzy. Jakby lata nauki, medytacje poszły na marne. Tak się poniekąd czuła, dowiedziawszy się, że już nie będzie  jej dane poznać więcej technik medium. Zabolało ją to. Jakby nic już nie umiała. Jakby straciła całą wiedzę i umiejętności jakie posiadała. Dopiero po chwili z trudem przybrała na twarz maskę obojętności. W głębi duszy była roztrzęsiona. Czuła się jak bezużyteczna lalka. Tak naprawdę nigdy nie panowała nad sytuacją. Miała uratować Yoh, wtedy w sanktuarium. Okazała się za słaba. Być może dlatego nie może się dalej uczyć, przez nieudolność. Wszyscy musieli ją chronić , bo ona nie potrafiła. Gdyby tylko Hao chciał ją zabić, pewnie już dawno wąchałaby kwiatki od spodu. Nie mogła powstrzymać trzęsienia rąk. Jej ciało mimowolnie dygotało. Emocje, które kotłowały się w niej po turnieju, skumulowały się ze złymi wiadomościami i bezsilnością. Nogi dziewczyny zaczęły się niebezpiecznie chwiać. Jak taka słaba osoba, miała trenować Yoh i jeszcze pomóc mu pogodzić się ze śmiercią brata. Upadła. Nie miała sił wstać, pierwszy raz w życiu poczuła się pokonana. Taiki jej to tylko uświadomił.
                Nie mogła powstrzymać dygotania całego ciała. Źle czuła się z tym, że ukazała słabość przy innej osobie. Pocieszał ją jedynie fakt, że Chiba jej w ogóle nie znał. Zaczęła gwałtownie oddychać, by uspokoić skołatane nerwy. Nagle poczuła dotyk na swoim ramieniu. On chciał ją pocieszyć. Resztkami sił odtrąciła jego dłoń. Nie potrzebowała litości.
                – Chcę ci pomóc – oznajmił.
                – Nie potrzebuję pomocy – odburknęła dziewczyna i spuściła wzrok.
                – Pozwól, że chociaż z tobą posiedzę – powiedział i nie czekając na odpowiedź blondynki, usiadł obok niej na ziemi.
                Tak minęła im podróż. On po prostu był. W pewien niezrozumiały dla niej sposób, wspierał ją, samą swoją obecnością. Czuła jakby jego spokój przepływał i na nią. Uspokajał ją.
                W końcu pociąg zatrzymał się na stacji w Tokio. Anna nabrała wystarczająco sił, by wstać o chwiejnych nogach. Razem ruszyli w stronę wyjścia. Na peronie chłopak zwrócił się do niej:
                – To od ciebie wszystko zależy. Po upadku następuje powstanie. Jestem tu, by w końcu zacząć żyć. Ty też powinnaś – oznajmił. – Mam nadzieję, że się za niedługo spotkamy, nieznajoma. Do zobaczenia – pożegnał się.
                Zniknął zanim Anna zdążyła cokolwiek powiedzieć. Czuła się silniejsza i jakaś lekka. Jakby jej dusza została oczyszczona. Wiedziała, że się nie podda. Będzie walczyć o samą siebie.
                – Nazywam się Anna – wyszeptała w powietrze. Taiki nie mógł już tego usłyszeć.
***
                Kyoyama znalazła się pod rezydencją Asakura nad ranem, gdy słońce dopiero zaczęło ukazywać pierwsze promienie. Miała ochotę jak najszybciej położyć się do łóżka po zawalonej nocy i jak najszybciej zapomnieć o ostatnich wydarzeniach. Bardzo cicho przekręciła klucz w zamku i weszła do rozległego holu. Oprócz jej butów, znajdowało się tu tylko obuwie Yoh. Wszyscy musieli wyjechać, by zająć się swoim życiem po turnieju. Mieli często gości, ale i tak ogromny dom wydawał się przeraźliwie pusty.
                Udała się do kuchni, by zaparzyć sobie herbaty, która ukoi jej nerwy i pozwoli jej spokojnie usnąć. Zaskoczona zastała w pomieszczeniu zupełnie rozbudzonego Yoh, pijącego czarną kawę. Jego długie włosy, sterczały na każdą stronę, a oczy były podkrążone. Kolejny koszmar. Zauważył ją dopiero jak z hałasem puściła walizkę.
                – Jesteś głodny? – zadała bezsensowne pytanie. Mimo jej szczerego uczucia do narzeczonego nie potrafiła mu okazać ciepła. Mogła tylko przy nim być. W jej mniemaniu tylko to potrafiła.
                Pokręcił głową. Cieszył się, że wróciła. Morty często zaglądał, ale  i tak nie byli ze sobą już tak blisko. Jego przyjaciel wciąż się uczył, by dostać się na dobre studia i przejąć firmę po ojcu. Reszta mieszkała daleko, wpadała raz na jakiś czas. Miał tylko Annę. Co prawda tęsknił za przyjaciółmi, ale cieszyło go, że ma ze sobą osobę, która towarzyszyła mu od zawsze. Wierzył, że łączy go z medium nierozerwalna więź, przeznaczenie, które sprawia, że pomimo przeciwności, zawsze są skazani na siebie. Mimo że Kyoyama nieraz dała mu w kość, wiedział, że dziewczyna go kocha i robi to dla niego. Mógł na niej polegać. Stała się jego jedynym światłem, gdy wokół panował mrok. Ciemność, której nie mógł pokonać. Czerń, która spowijała jego sny, odbierała szczęście i młodość. Cień przeszłości już nigdy nie da mu spokoju. Zabił… Taka zbrodnia nie pozostawia bezkarna, zwłaszcza jeśli twoją ofiarą był twój brat. Wszyscy uważali go za bohatera, unicestwił potwora… Sam się nim stając. Zabijając Hao, Yoh bezpowrotnie zniszczył część własnej duszy.
                Anna postanowiła otworzyć lodówkę, była całkiem pusta. Mimowolnie zmarszczyła brwi, choć nie miała nawet siły nawrzeszczeć na Yoh za jego nieodpowiedzialność. Poza tym zaniepokoiło ją, że Asakura nie jadł nic przez cały weekend. Ścisnęła pięści. Nie dawała rady. Do jasnej cholery, miała tylko osiemnaście lat! Nie wiedziała co robić, jej narzeczony się głodził, umierał na jej oczach. Nie może mu na to pozwolić. Pewna siebie ścisnęła pięści. Gwałtownie pociągnęła krzesło i usiadła na nim z hukiem, patrząc wprost w oczy obojętnego szamana.
                – Przestań mi to robić, Yoh – oznajmiła spokojnie. Ktoś kto dłużej znał Annę, mógł w tym tonie dostrzec ból. Jedną z takich osób był Asakura. – Rozumiem, że cierpisz. Naprawdę. Ale musisz wrócić do żywych! Jeśli nie dla siebie to dla mnie, swoich przyjaciół. Nigdy nie byłeś egoistą, z naszej dwójki, to tylko ja nim jestem. Mogę ci obiecać, że zawsze będę przy tobie. Zrobię dla ciebie wszystko, tylko wróć do mnie! Nie dam rady tak dłużej! – wyrzuciła z siebie wszystko.
                Yoh spojrzał na nią zaskoczony. Jego puste spojrzenie wypełnił smutek i gorycz. Nigdy nie widział takiej Anny. Kyoyama nigdy nie okazała mu na raz tylu uczuć. Niepewnie chwycił dłoń swojej narzeczonej i popatrzył wprost w jej oczy, przeważnie obojętne, teraz pełne desperacji.
                – Przepraszam, Anno – wyjąkał cicho. – Ja… To… Wszystko mnie przerasta… Ja… Czuję się wszystkiemu winny. Ja mogłem go ocalić, a zabiłem. Anno, ja zabiłem własnego brata! Osobę, którą zawsze pragnąłem mieć! Tak po prostu, zabiłem! Zachowałem się jak on, zaprzeczyłem wszystkim wartością jakie głosiłem – ostatnie zdania wyrzucił z siebie pośpiesznie, szlochając. Pierwszy raz dał upust swoim emocją. Nie obchodziło go, że na jego słabość patrzy jego twarda narzeczona. Nie miał już sił ukrywać swoich emocji.
                Kyoyama pierwszy raz widziała, by jej wiecznie beztroski Yoh, zapłakał. Nie puszczając jego dłoni, wstała i podeszła do swojego narzeczonego. Jak najdelikatniej umiała,  uniosła jego podbródek i musnęła jego wargi. Chłopak łaknący czułości, rozchylił usta i ostrożnie przyciągnął do siebie dziewczynę, obejmując ją szczelnie ramionami, jakby chciał ją uchronić przed całym światem. Anna położyła swoje dłonie na karku Asakury i usiadła na jego kolanach. Również pragnęła bliskości narzeczonego. Z nim czuła się bezpieczna i kochana. To był ich pierwszy pocałunek. Niepewnie muskali swoje wargi, jakby bojąc się o reakcje tego drugiego. W końcu Anna odważyła się pogłębić pocałunek. Zaskoczony Yoh z równą pasją poddał się ogromnemu uniesieniu. W końcu poczuł, że nie był sam. Zabrakło im tchu. Medium oparła czoło o podbródek ukochanego. Jakoś wstydziła się spojrzeć mu w oczy.
                – Nie jesteś potworem, Yoh – oznajmiła. – A jeśli się nim staniesz, zostanę nim razem z tobą – dodała o wiele ciszej.
                Chłopak nie odpowiedział. Wziął narzeczoną w ramiona i skierował się do swojej sypialni. Nie chciał kolejnej nocy spędzać samotnie. Położył ją tuż obok siebie i w końcu odważył się wyszeptać:
                – Dziękuję, Anno – powiedział, przybliżając jej ciało do swojego. – Kocham cię – wyszeptał.
***
                Narzeczeństwo spało tego ranka wyjątkowo mocno. Już od dawna nie mogli się cieszyć tak spokojnym snem. Spali wtuleni w swoje ciała, na ich twarzach pierwszy raz od bardzo dawna pojawił się delikatny uśmiech.
                Para była tak zmęczona, że nie zauważyła przybycia dwójki przyjaciół do ich domu. Mały Morty próbował wyjaśnić całą sytuację Horohoro, który już dawno nie widział się ze swoimi znajomymi z Tokio.
                – Yoh, nie jest w najlepszym stanie. Mimo moich prób, ciągle chodzi jakiś przygaszony – oznajmił niski szaman.
                – Nie sądziłem, że aż tak to przeżywa. Ok, Hao był jego bratem, ale zrobiliśmy to razem. Nie mógł żyć. Chciał wyzabijać wszystkich ludzi, przecież to wariat! – powiedział dość głośno Usui, uważnie rozglądając się po domu, w którym dawno nie był. – A co z Anną?
                – Udaje, że jest jak dawniej. Choć chyba nawet ona widzi zmianę w Yoh. Chciałem jej już kilkakrotnie powiedzieć, by była delikatniejsza, ale wiesz…
                – Boisz się – skończył szaman z Hokkaido.
                Morty tylko skinął twierdząco głową. Każdy przyjaciel Yoh wiedział, że z jego partnerką się nie zaczyna, zwłaszcza nie prawi kazań.
                – A jest teraz w domu? – spytał Horohoro.
                – Chyba nie, ostatnio pojechała do dziadków Yoh. Nie powiedziała kiedy wraca.
                W niebieskich oczach Usuiego można było zauważyć figlarny błysk. Nieobecność demonicznej blondynki nie sprawiła mu jakieś nadzwyczajnej przykrości. Miał zamiar sprowadzić resztę ekipy i wywołać na twarzy kumpla szczery uśmiech. Anna wydawała się być tylko przeszkodą. Horohoro nie zwlekał z realizacją pomysłu. Była dwunasta godzina, Asakura spał, wydawało się to wystarczającym uzasadnieniem, że Yoh znajduje się sam w rezydencji. Pośpiesznie wspiął się po znajomych schodach i bez problemu odnalazł właściwe drzwi. Miał zamiar przypomnieć kumplowi o sobie, traktując go mocą lodu.
                Gwałtownie pociągnął za klamkę drzwi i nie patrząc na przyjaciela, za pomocą swojego furyoku pod mroził mu trochę łóżko. Dopiero po chwili, będąc gotowy na śmiech przyjaciela, doczekał się reakcji, której się nie spodziewał. Ktoś walnął go z całej siły pięścią w policzek. To uczucie nie było mu obce, ale dopiero, gdy otworzył oczy rozpoznał z  kim ma do czynienia. Owszem, Anna wypiękniała odkąd ją ostatni raz widział, jednak o jej charakterze nie mógł już tego samego powiedzieć. Czarne oczy dziewczyny zdawały się płonąć z gniewu. Horohoro gdyby mógł zapadłby się pod ziemię, miał przerąbane. Jego myśli przychodziły do niego z pewnym opóźnieniem. Coś mu tu nie pasowało. Był pewien, że wszedł do dobrego pokoju. Dopiero po chwili dostrzegł za Anną, swojego kumpla, który z głupkowatym uśmiechem, obserwował całą sytuację. Dopiero po chwili Usui skojarzył fakty. Wiedział, że są narzeczeństwem, ale nie sądził, że już ze sobą śpią, zwłaszcza, że Morty zapewniał, że relacje pomiędzy tą dwójką są co najmniej zimne.
                Para nie wydawała się być zawstydzona nakryciem ich razem w łóżku. Choć sądząc po Annie, mogła swoje uczucia świetnie tuszować pod maską gniewu. Nadal spoglądała ze złością na nowoprzybyłego. Jednak teraz swój wzrok skierowała również na Yoh. Kątem oka zauważyła godzinę na budziku.
                – A ty coś taki zadowolony, Kotku? – spytała przesłodzonym głosem. Wszyscy wiedzieli, że to co za chwilę zrobi nie będzie miało nic wspólnego z romantyzmem. – Nie uważasz, że jest późno! Co to za wstawanie o dwunastej! Ty leniu patentowany! Wynocha na trening! Za godzinę mam widzieć obiad na stole! Masz godzinę słyszysz! Do mojego ulubionego hipermarketu jest akurat dziesięć kilometrów! Tam i z powrotem się przebiegniesz, akurat będzie rozgrzewka! – zwróciła się do narzeczonego. – A ty, skoro tak chętnie używasz furyoku, może byś zadbał o trening! Bieg z Yoh na pewno rozwinie twoje umiejętności i od uczy wchodzenia do mojego pokoju bez pukania! – warknęła na Horohoro.
                 Szamani zrobili zrezygnowane miny. Nie uśmiechał się im ten trening, ale dyskusja równała się z gorszą karą. Wiedzieli, że w jakiś magiczny sposób muszą się wyrobić, bo inaczej Anna ich ugotuje na obiad.
                Po chwili chłopcy opuścili dom. Anna została sama, jednak nie chciała zmarnować tego czasu. Musi ćwiczyć. Kino nie chciała jej trenować, jednak to nie szkodziło medium w pogłębieniu swoich umiejętności na własną rękę. Wyszła na podwórko. W miejscu, gdzie miał pewność, że nikt jej nie nakryję, przyciągnęła węża ogrodowego. Z jego wnętrza wylewała się lodowata woda. Dziewczyna usiadła po turecku, a strumień cieczy skierowała na swoje ciało. Wiedziała, że najważniejsze to zahartować ducha. Kyoyama nie powstrzymała się od wzdrygnięcia pod lodowatymi kroplami, w końcu jednak wyrównała oddech i wyciszyła umysł jak tylko umiała.
                Medytacja nie była dla niej łatwa tak jak kiedyś. Im więcej problemów w jej życiu, zmartwień, tym większy sprawiało jej problem zamknięcie się na środowisko zewnętrzne. Rozpraszało ją każde drgnięcie i szmer. Dziś jednak chciała od nowa się nauczyć. Czuła, że po dzisiejszej rozmowie z Yoh, uda jej się wrócić do poprzedniej formy.
                Pierwszy raz od bardzo dawna, poczuła jak furyoku swobodnie przepływa przez jej ciało. Po chwili zdawało jej się, że każdy mięsień, każda kość przestała istnieć. Pozostał tylko pustka i oczekiwanie na więcej duchowej energii. Jednak ta medytacja nie była jak te poprzednie. Dziewczyna poczuła, że jej dusza spada. Otworzyła gwałtownie oczy. Rozejrzała się. Jej wzrok z niedowierzaniem obiegł każdy fragment jej otoczenia. Z trudem rozpoznała Tokio. Po nowoczesnym mieście, ikonie dwudziestego pierwszego wieku pozostały tylko szkielety drapaczy chmur, gruzy i… zwłoki tysięcy tokijczyków. Gdzie się nie rozejrzała jej wzrok natykał się na zwęglone zwłoki, fragmenty kończyn. Twarze trupów nienaturalnie skrzywione, zastygłe w śmiertelnym strachu. Przerażona upadła na kolana i zaczęła szukać wśród ciał swoich bliskich. Jednak z  determinacją zaczęła podnosić ciała ułożone w stos z nadzieją, że nie znajdzie tam swoich przyjaciół. Cała ubrudzona krwią spoglądała w zmasakrowane zwłoki w dużym stadium rozkładu. Z opóźnieniem dotarł do niej zapach zgniłego mięsa i spalonego białka. Przez łzy nie zauważyła, że stanął przed nią rosły mężczyzna, o anielskiej urodzie. Uniósł nad nią ognisty miecz z zamiarem zadania ostatecznego ciosu. Anna zauważyła go za późno, nie miała szans na obronę. Zamknęła oczy, jednak cios nie nadszedł. Poczuła tylko lekkie odepchnięcie i brzdęk zderzającej się stali. Kobieta odważyła się spojrzeć na wroga. Jego atak odparła kobieta, również o wyglądzie anioła. Przynajmniej taki pozór stwarzała jej sylwetka. Na chwilę obróciła się w stronę Kyoyama’y, a wraz z tym ruchem jej długie, falowane, blond włosy kaskadą popłynęły na plecy ich właścicielki. Piękna kobieta przeszyła Annę czarnymi oczami, tak dobrze znanymi Kyoyama’ie . Dopiero po chwili medium rozpoznała w swojej obrończyni samą siebie.
                – Nadchodzi czas, byś ty stanęła do walki, Anno. Czas kresu jest bliski. Musisz się przebudzić!
                Anna nie za wiele zrozumiała ze słów swojej starszej wersji z wizji. Chciała jak najszybciej opuścić to miejsce. Nagle poczuła bol na przedramieniu. Przerażona spojrzała w czułe miejsce i zauważyła tatuaż wielkości dłoni w kształcie gwiazdy jedności. W tej chwili Kyoyama poczuła, że spada. Jednak nie otaczała ją cisza, jak wcześniej. Teraz słyszała szepty, mieszaninę słów, które rozdzierały jej czaszkę. Znała to dobrze. Reishi… Przypadłość, o której wolałaby zapomnieć, zdawała się do niej wrócić.
                Po chwili Kyoyama odważyła się otworzyć oczy. Znów znajdywała się w swojej rzeczywistości Jednak głosy nie ucichły, wręcz przeciwnie, wdzierały się do jej czaszki coraz intensywniej. Przeszył ją strach. Nie czuła się na siłach, by znów przeciwstawić się swojemu „darowi”. Przestała do niej docierać rzeczywistość, w pewnej chwili zapomniała kim jest, jej własne wspomnienia zaczęły się mieszać z myślami mieszkańców Tokio. Zimna woda, która nadal spływała na jej ciało, przestała robić na dziewczynie wrażenie. Umysł Anny się poddał, jej wzrok stał się pusty, przegrała z reishi.
                Jej ciało już nie wytrzymywało. Miała upaść, gdy nagle wokół niej pojawiło się ogromne światło, a z niego wyłonił się mężczyzna bardzo podobny do Yoh, jednak o dużo dłuższych włosach i bez charakterystycznych słuchawek. To on uklęknął przy Annie i złapał jej drobne ciało, chroniąc przed zderzeniem z zimną ziemią. Jego obecność przyniosła coś jeszcze. Głosy w głowie medium ucichły, jak za dotknięciem magicznej różdżki. Powoli podniosła wzrok, by rozpoznać źródło jej ukojenia. Jej oczy spotkały się z oczami czarnymi jak węgiel. Znała ten kształt, ale kolor tęczówek był zimny i nieprzenikniony. Mimo zmęczenia, myślała trzeźwo. Przed sobą miała zmarłego króla szamanów, albo jednak całkiem żywego, Hao Asakurę.

               
               
               
               

               


               
               
                

środa, 8 lutego 2017

Prolog

20 lipca 1985 roku, Aomori
                Mężczyzna o niezwykle ciemnych oczach przypatrywał się młodemu małżeństwu, które oczekiwało pierwszego potomka. Jego mroczne spojrzenie skierowane było na brzuch przyszłej matki. Obawiał się nienarodzonego dziecka, wiedział, że od niego zależą przyszłe losy świata. Był gotów poświęcić wszystko, by niemowlę zaczęło wypełniać misję, którą mu zaplanował.
                Nagle obok mężczyzny zmaterializowała się mroczna energia, a z niej wyłoniła się nastoletnia dziewczyna. Spokojnie podeszła bliżej domu i również przypatrzyła się przyszłej matce. Jej wzrok wydawał się szukać czegoś niezwykłego w obserwowanych ludziach, a usta wykrzywione w geście pogardy mówiły, że nie rozumie, dlaczego tak zwyczajna para jest aż tak istotna. W końcu skierowała niepewny i zlękniony wzrok na swojego towarzysza. Ich podobieństwo było uderzające, dziewczyna mogła uchodzić za damską i młodszą wersję ciemnowłosego mężczyzny. Tak samo nienaturalnie bladzi, oboje o długich, czarnych włosach, ciemnych, dużych oczach, wąskich ustach wykrzywionych w geście pogardy i o aroganckiej postawie.
                – To na pewno to dziecko, ojcze? – spytała dziewczyna niepewnym głosem.
                Mimo pogardliwego uśmiechu i pewnej postawy, reszta ciała zdradzała jej zdenerwowanie i lęk. Ewidentnie coś ją trapiło.
                – Tak, moja droga Kurai. Wyrocznia oznajmiła, że to dziecko będzie reinkarnacją pierwszego Władcy Żywiołów.
                Dziewczyna jeszcze raz spojrzała w stronę szczęśliwego małżeństwa. Tym razem jej twarz nie wyrażała niczego, zupełna pustka.
                – Jestem gotowa, ojcze – wyznała łamiącym się głosem, który w pewien sposób zaprzeczał jej własnym słowom.
                Mężczyzna popatrzył na nią z nieukrywaną dumą. Zza pazuchy wyjął sztylet ze złotą rękojeścią. Delikatnie, drżącą ręką przejechał  po ostrzu. Również był zdenerwowany. Bał się tego co nastąpi. Obawiał się, że ofiara jego córki pójdzie na marne, a on skaże ją na wieczność w otchłani. Z drugiej strony na szali znajdowało się przetrwanie wszystkich jego współbraci i sióstr. Demony musiały wygrać tą wojnę. Królestwo Cieni nie mogło zginąć. Wyciągnął rękę w stronę twarzy córki i delikatnie objął jej policzek,  głaszcząc go wierzchem kciuka. Niepewnie pociągnął jej drobne ciało w swoje ramiona i wtopił swoją twarz w jej czarne włosy.
                – Jestem z ciebie dumny, Kurai. Jesteś jedyną istotą, którą kocham. Nie zapomnij o tym. Będę na ciebie czekał – wyznał, mocniej ściskając rękojeść sztyletu.
                Wykonał zamach, a sztylet rozświetliła mroczna energia. Bez chwili zawahania wbił ostrze w plecy córki, nadal mocno ją obejmując. Trysnęła krew, a ciało konającej pochłonęło ciemne światło. Mężczyzna ostatni raz musnął wargami blade czoło swojego dziecka.
                – Też cię kocham – wychapała, po czym nabrała ostatniego, łapczywego oddechu i zamknęła oczy. Jej ciało bezwładnie spoczęło w ramionach ojca, który jeszcze mocniej objął już martwe zwłoki córki.
                Nagle dziewczyna zaczęła powoli znikać. Mężczyzna patrzył z ogromną radością na swoje dzieło. Już wiedział, że ta ofiara nie poszła na marne, że spotka swoją córeczkę, że ona żyje nowym życiem. W końcu po nastolatce pozostał tylko zakrwawiony sztylet i krew na rękach i ubraniach mężczyzny.
                Po chwili demon wstał na chwiejnych nogach, by znów zerknąć na małżeństwo. Z dozą czułości spojrzał na brzuch przyszłej matki. Miała się stać rodzicielką nie tylko Władcy Żywiołów, ale i jego córki.
                Powietrze jakby zgęstniało, mężczyzna znów wyczuł potężną energię. Spodziewał się przybycia tej osoby, była jedyną, która mogła mu przeszkodzić, obawiał się jej. Teraz Michiru Kusakabe musiała pogodzić się z porażką i bezsilnością. Spóźniła się, jej nadzieja umarła.
                – Jak mogłeś to zrobić, Damonie?! – rozległ się przeraźliwy, kobiecy krzyk.
                Mężczyzna odwrócił się w stronę kobiety, której obecności się spodziewał. Była taka jaką ją zapamiętał. Blada, prawie jak on, o czarnych, krótkich włosach, które teraz za sprawą jej energii, unosiły się niczym czarna aureola. Fioletowe oczy wydawały się jarzyć z gniewu, a małe usta były gotowe do wypowiedzenia wiązki przekleństw. Smukłe ciało opinała czarna, długa sukienka, która podkreślała seksowny wygląd jej właścicielki.
                – To dziecko spełni swoją misję – warknął demon.
                – Dla chorej ambicji poświęciłeś jedyne dziecko! – krzyknęła Michiru.
                Przed nią zmaterializowały się różnobarwne sznury korali. Kobieta chwyciła czarne koraliki, które rozświetliły się ciemnym blaskiem. Damon chwycił się za głowę i upadł na kolana. Wydawało mu się, że jego ciało trawi ogień. Jeszcze nigdy nie poczuł na własnej skórze mocy tej medium. Z trudem zacisnął usta i nie wydobył ze swojego gardła okrzyku bólu. Próbował się jakoś osłonić przed furyoku kobiety, ale jego ciało wydawało mu się odmawiać posłuszeństwa. Mimo prób utrzymania się choć na kolanach, po chwili wił się w kałuży krwi własnej córki.
                Medium podeszła do niego wolno, nadal trzymając w ręku czarne korale. W końcu będąc już blisko mężczyzny przestała używać mocy. Demon był zbyt osłabiony, by wykonać choćby drobny ruch. W ostatnim, desperackim kroku chciał ugodzić medium wiązką mrocznej energii, ale przez osłabienie nie mógł nawet dobrze wycelować w kobietę. Michiru w końcu wyjęła z pochwy katanę męża i zbliżyła ją do serca Damona. On patrzył na nią z dumą, mimo swojej bezsilności. Może i to jego koniec, ale to on wygrał. Żałował tylko, że nie będzie mu dane znów spotkać córki. Medium przycisnęła ostrze do ciała mężczyzny, przeszywając je na wylot. Po chwili zwłoki demona obróciły się w proch, który uniósł delikatny wiatr.
                Kobieta ostatni raz spojrzała w miejsce, gdzie jeszcze niedawno znajdowało się ciało Damona. Jej mimika diametralnie się zmieniła, z gniewu w rozpacz. Owładnięta szlochem upadła na kolana. Wiedziała, że się spóźniła. Miała chronić Władcę Żywiołów, a przez nią stał się on narzędziem w rękach demonów. Nie mogła już pohamować łez, które od wieków czekały by wypłynąć.
                Nagle rozbłysło kolejne światło. Z niego wyłonił się przystojny mężczyzna o blond włosach i oczach tak zielonych jak wiosenna trawa. Od razu zauważył zrozpaczoną kobietę i zrozumiał co się stało. Podbiegł do Michiru i objął ją swoimi silnymi ramionami. Medium mocniej wtuliła się w umięśniony tors  nowoprzybyłego.
                – Za późno Takumi… Dziecko… Ono ma w sobie demona… Nie zdążyłam. Zawiedliśmy – wyrzuciła z siebie urywane słowa kobieta.
                Mężczyzna mocniej przytulił Michiru, delikatnie głaszcząc jej ciemne włosy. Sam był na siebie zły za tą chwilę nieuwagi, ale w odróżnieniu od medium miał jeszcze nadzieję. Wierzył, że nie wszystko stracone.
                – Cii, kochanie – uspokajał. – Może i nie wypędzimy demona z ciała dziecka, ale to nie oznacza końca. To reinkarnacja pierwszego Władcy Żywiołów, to o czymś świadczy. Dziecko będzie silne, da radę się oprzeć złu, nawet jeśli jest wewnątrz niego. Nie opuścimy go! Wyszkolimy i pomożemy jak tylko będziemy mogli – oznajmił pewnie.
                Nadal nie wypuszczał kobiety z ramion, ale jego wzrok już nie spoczywał na niej. Spoglądał z troską na brzuch przyszłej matki. Współczuł temu dziecku. Czekało go wiele bólu i cierpienia.


Komunikat i coś w rodzaju pierwszej notki xD

Witam!
Zawsze mówiłam, że nie zostawię tego bloga na zawsze, choć teraz nie było mnie bardzo długo :/ Czas to naprawić, ale zrobimy to trochę inaczej.
Po pierwsze nie mogę patrzeć na moje posty, zwłaszcza te pierwsze :) Może nie piszę o wiele lepiej, ale choć trochę chciałabym to naprawić, dlatego zaczynam od nowa. Główne opowiadanie będzie przeze mnie pisane od początku :)
Miniaturek nie tykam, choć niektóre to... szkoda gadać xD
Więc zaczynamy, mam nadzieję, że jeszcze znajdzie się osoba chętna do czytania :)
Proszę o jakiekolwiek komentarze :)
Teraz zapraszam na coś w rodzaju legendy :)


***
                Czas jest pojęciem względnym. Dla każdego ma różne znaczenie i płynie inaczej. Czasy, w których toczy się ta historia, przez ludzi nazywane są starożytnością. To wtedy kwitła kultura, nauka i sztuka. Był to również okres harmonii, ale i brutalności, sadyzmu. Mimo to ludzie potrafili zjednoczyć się z szamanami, doceniali ich dar, korzystali z mądrości jaką posiadali. Pomiędzy tymi grupami nie było zawiści, niechęci, wręcz przeciwnie, istniała nić porozumienia.
                W tych złotych wiekach żył człowiek o niezwykłej mocy pięciu żywiołów. Swoją potęgę zawdzięczał Duchom Żywiołów, powołanych do istnienia przez Króla Duchów. Jego szczególną rolą stała się opieka nad ludzkością podczas oczekiwania na wybór nowego Króla Szamanów. Ów szaman przyjął swoją misję z należytą pokorą i sercem. Stał się Prometeuszem dla ludzi, był jak ojciec, który prowadzi wystraszone dziecko przez ciemny las. Służył ludzkości radą i mocą, którą wykorzystywał, by pomóc każdemu, kto go potrzebował.
                Swoim postępowaniem zwrócił uwagę piekieł. Sam Lucyfer zapragnął jego mocy. Osamotniony Władca Żywiołów musiał sam stoczyć walkę na śmierć i życie. By uratować ludzkość, którą tak bardzo pokochał, poświęcił wszystko. Złożył w ofierze własne życie, pieczętując Lucyfera w najciemniejszych otchłaniach piekła.
                Mroczne czasy nadeszły wraz z jego śmiercią. Szamani przestali bratać się z ludźmi. Pomiędzy nimi wybuchła wojna, którą zakończył następca Władcy Żywiołów. Jednak złoty wiek już nigdy nie wrócił, szamani powoli znikali z kartek ludzkiej historii, stali się częścią mitologii, o której powoli zapomniano.
                Nowi Władcy Żywiołów byli kolejnymi strażnikami ładu, czekali na reinkarnację swojego wielkiego praojca, który ponownie miał się zmierzyć z diabłem. Oczekiwano go z bojaźnią, gdyż przepowiednia głosiła: I narodzi się znowu ten, któremu Król Duchów bratem, a żywioły siostrami i wtedy mrok zawładnie światłem lub światło rozjaśni mrok.
                

piątek, 1 stycznia 2016

Namiestniczka cz. 1

         Właśnie zmierzałam na lotnisko. Kolejna udana misja. Niestety musiałam jak najszybciej opuścić kraj. Moje motto brzmiało: "Wysłuchać, nie pytać, wykonać i spieprzać". Już się do tego dostosowałam. Czasem podczas takich sytuacji, jak dzisiaj zastanawiałam się czy nie zmienić reguły "nie pytać". Nie żeby co, ale czasem wpadałoby się dowiedzieć kogo kazano ci zabić. Oczywiście nie zapytałam. Okazało się, że własnie udusiłam czarownice, należącą do potężnego klanu Mizuno. Dość, że nie mogłam się teleportować, bo od razu moja moc zostałaby zauważona, to jeszcze na najbliższy lot muszę czekać. Jeszcze coś czuję, że mam rodzinkę tej Mizuno na ogonie, a nie chce urządzać krwawej jatki na lotnisku. Zresztą nie mam w zwyczaju zabijać nikogo oprócz mojego celu.
          W końcu usłyszałam komunikat o przybyciu mojego samolotu. Nie wyczuwałam niczego podejrzanego, ale na wszelki wypadek rzuciłam na siebie zaklęcie błądzące, mające utrudnić zdobycie mojej lokalizacji:
-Cichy wietrze osłoń mnie
 Ogniu ciepły stań dumnie
Wodo ochroń mój umysł
Ziemio wrogom zmyl zmysł
Duchu kieruj mnie do celu
A tam odnajdzie mnie niewielu
          Dużo spokojniejsza weszłam do samolotu. Leciałam do mojej rezydencji w Londynie.Nawet ja potrzebowałam wakacji. Wylądowałam bezpiecznie po pięciogodzinnym locie. Na płycie lotniska stał mój lokaj, Stephen, Był to staruszek, około siedemdziesięcioletni, którego rodzina od pokoleń pracowała dla Owenów. Jako jedna z nielicznych osób znał tajemnice mojego rodu, choć oczywiście nie wszystkie. Nie najistotniejsze. Powitał mnie lekkim skinieniem głowy.
-Witam z powrotem panienko Owen. Jak minęła podróż?
-Całkiem dobrze- odparłam.
         Stephen nigdy nie pytał o moją pracę. Wiedział mniej więcej czym się zajmuję i tego nie pochwalał, ale czuwał przy mnie non stop. W sumie tylko on podtrzymywał we mnie resztki człowieczeństwa. Traktowałam go jak ojca. Kochałam na swój pokręcony sposób. Miał na mnie największy wpływ i jako jedyny mógł udzielać mi rad. Czasem się wtrącał, czego nienawidziłam. Jednak nie potrafiłam nawet go ukarać. 
-Odebrałem dziś telefon od mężczyzny przedstawiającego się jako Hao Asakura. Prosił o rychły kontakt.
          Popatrzyłam na niego zdziwiona. Kojarzyłam to nazwisko. Z tego co wiedziałam Hao Asakura to potężny szaman, lekko szalony. Nie zagłębiałam się w to jakoś bardzo. Nie wtrącałam się do ich świata. Nigdy nie miałam od nich żadnego zadania. Raczej trzymali się na uboczu. Zamknięci za murami swoich własnych rodowych rezydencji rzadko asymilowali się z pozostałymi rasami. Tworzyli całkiem odizolowane społeczeństwo, których celem istnienia było wzięcie udziału w jakimś równie pokręconym turnieju. Teraz kontrakt chciał z nią podpisać szaman i to nie byle jaki. 
-Powiedziałeś mu, że mam urlop?
-Owszem. Postanowiłem jednak powiadomić o tym panienkę, gdyż pan Asakura obiecał zapłacić każdą kwotę. 
-Ciekawe- mruknęłam.
         Już wiedziałam co zrobię. Kasa potrafiła człowiekowi przemówić do rozsądku. Wakacje poczekają, a praca już nie za bardzo. Nim się spostrzegłam staliśmy już koło limuzyny. Stephen otworzył mi drzwi. Bez słowa weszłam do środka. Do mojej rezydencji jechaliśmy w całkowitym milczeniu. Gdy weszłam do domu, od razu siłą umysłu sprawdziłam wszystkie zabezpieczenia. Wszystkie zaklęcia ochronne pozostawały bez zmian. To dobrze, bezpieczeństwo  mojego domu zawsze było dla mnie ważne. 
-Asakura zostawił swój numer?- spytałam, gdy jednym pstryknięciem palców odesłałam swoje bagaże do pokoju.
-Tak. Jest na małej karteczce położonej na stoliku w salonie-odparł.
         Bez namysłu udałam się do pokoju dziennego. Faktycznie od razu mój wzrok przykuł widok małego świstka papieru. Wykręciłam podany numer. Długo nie czekałam na odpowiedz. 
-Hao Asakura, słucham.
-Dziś o dwudziestej, adres pojawi się na wyświetlaczu twojego telefonu na około trzydzieści sekund. Żegnam.
         Zadowolona udałam się do jadalni. Tam czekał już na mnie pyszny obiad.
-Kupiłeś mi bilet na dzisiejszą wystawę?
-Nawet nie musiałem, dostała panienka zaproszenie za hojny datek na rzecz galerii.
-Bardzo dobrze się składa. 
         O siedemnastej zaczęłam się zbierać. Ubrałam moją ulubioną zieloną, prostą sukienkę do kostek, z rozcięciem po boku, sięgającym uda. Czarne włosy delikatnie spięłam z jednej strony srebrną spinką w kształcie kwiatu lotosu. Na szyję założyłam delikatny, również srebrny wisiorek z gwiazdką oraz kolczyki do kompletu. Delikatny makijaż tylko dopełnił całość.
         Przygotowałam się w idealnym czasie. Stephen zaprowadził mnie do limuzyny, którą ruszyliśmy na wystawę. Uwielbiałam obrazy, sama w wolnych chwilach malowałam. Nigdy nie szczędziłam pieniędzy na obrazy, rzeźby. Od wieków byłam mecenasem wielu artystów. Chętnie z nimi rozmawiałam. Leonardo da Vinci, Michał Anioł, Rubens, Rembrandt, Poussin, William Blake, Vincent van Gogh, Picasso to tylko nieliczni artyści, z którymi miałam kontakt. Szybko znalazłam się pod budynkiem galerii. Był to budynek klasycystyczny, ozdobiony arkadami z kolumn korynckich. Weszłam do środka. Znalazłam się w istnym raju. Faktycznie sprowadzono wiele światowej sławy obrazów. Na przeciwko mnie powieszono "Damę z gronostajem" da Vinciego przywiezioną z Krakowa. Leonardo i jego kunszt. Zawsze go podziwiałam. Dość, że najlepszy artysta to geniusz jakich mało. Samotnością nie nacieszyłam się długo.
-Panna Owen- usłyszałam tuż koło ucha.
         Kiwnęłam głową i odwróciłam się w kierunku dźwięku. Chłopak wydawał się być w moim wieku. Musiałam przyznać, że ten cały Hao Asakura był przystojny. Szlachetne rysy twarzy, oczy w kolorze gorzkiej czekolady i długie, brązowe włosy dodawały mu tylko uroku. Ubrany w elegancki garnitur, wziął moją dłoń i szarmancko ucałował. Cóż ten gest mi schlebiał, bo przypominał mi stare, dobre czasy, kiedy jednak okazywało się szacunek damą. No cóż nie powinnam być zdziwiona. Wiedziałam, że Asakura ma coś ponad tysiąc lat. Był jedyną osobą oprócz niektórych demonów starszą ode mnie. 
-Miło mi panienkę poznać- oznajmił mi z olśniewającym uśmiechem- Wygląda panienka przecudownie.
        Gdybym miała więcej uczuć pewnie bym się zaczerwieniła, ale dzięki Bogu miałam z tym spokój. Nie bawiły mnie związki. Ale w sumie jakiś niezobowiązujący numerek z Asakurą nie musiałby być taki zły. Nie! Zasada numer jeden "nie sypiaj z klientami". Niestety musiałam go potraktować bardziej oschle.
-Koniec tych ceregieli Asakura. Krótko, zwięźle i na temat. Mam wiele ciekawszych zajęć do roboty niż słuchanie twoich nieudolnych komplementów.
-Uuuu! Jednak plotki o twoim ostrym języczku są prawdziwe. Myślałem, że może potraktujesz mnie inaczej. 
-Do rzeczy!
-Chciałbym cię zatrudnić do roli ochroniarza. Na czas turnieju.
        Spiorunowałam go wzrokiem. Czy on ośmiela się ze mnie kpić?!Niedoczekanie jego! Jestem płatnym zabójcą, a nie niańką, uczestniką jakiegoś durnego turnieju. Zresztą on serio myślał, że nie wyczuje jego mocy. Coś nie sądzę by potrzebował mojej pomocy. 
-Czy ja wyglądam jak niańka? Wiesz w ogóle czym ja się zajmuję?
-Wykonywaniem zleceń za dużą forsę, czyż nie?
        W sumie miał rację. Nigdy nie sprecyzowałam się jako zabójca. Ale po jaką cholerę jestem mu potrzebna?!
-A po co ci skromna półdemonica?
         Zaśmiał się krótko i spojrzał mi w oczy. Również przeszyłam go wzrokiem. Nie chciałam się chwytać jakiś bardzo podejrzanych robótek.
-Słyszałam, że jesteś niezłym snajperem i znawcą zaklęć, przyda mi się ktoś taki.
-Nie należę do żadnej organizacji i partii. Jestem niezależna. Nie będę tym bardziej należeć do twojej zgrai i udawać, że jestem ci podległa. Ja nie mam panów, tylko zleceniodawców.
          Chłopak zaśmiał się krótko. Wkurzyłam się. Nie lubię jak mnie ktoś lekceważy. Zawieram umowy tylko  z osobami, które mają pojęcie z kim się układają. Hao wydawał nie zdawać sobie sprawy z tego kim ja jestem. Katherine Owen to nieuchwytna zabójczyni, istna maszyna do zabijania, a do tego bogata i piękna bizneswomen. Znam swoją wartość! Jestem najpotężniejszą wiedźmą i pewnie zaraz po Władcy Demonów najpotężniejszą z Ciemnej Strony.
-Nie o to mi chodziło. Chcę po prostu byś czuwała do końca turnieju i ewentualnie pozbywała się moich wrogów.
-Kiedy jest ten turniej?
-Jego finał? Pewnie za rok, ale z twoją pomocą zakończę go w miesiąc, dwa.
          Popatrzyłam na niego zszokowana. Nie za wiele wiedziałam o tym ich turnieju, jednak zdawałam sobie sprawę z jednego... walczyli o Króla Duchów. Czyli z jego gadki jest tylko jeden wniosek. Chce ukraść tą całą zjawę, czy jak to zwą. Do tego chce mnie wynająć na tak długi okres czasu! On chyba nie do końca wie czym się zwykle zajmuję, ale jeśli zapłaci odpowiednio... Czemu nie? Dla hajsu mogę być i niańką.
-Czyli do ceny mam dodać kradzież jakiegoś ducha? Świetnie!
          Spojrzał na mnie uważnie. Był poruszony tym, że tak szybko domyśliłam się co chce zrobić. No cóż przede mną trudno coś ukryć. Może i nie czytam ludziom w myślach, ale  żyję wystarczająco by wiedzieć co nieco o tym świecie.
-Widzę, że twoja inteligencja nie jest przeceniona- odparł z zawadiackim uśmiechem.
-Jak już sobie to wyjaśniliśmy, to przejdźmy do konkretów.  Wstępnie pół miliona dolców, a potem rozliczymy się dokładniej.
          Dokładnie spojrzałam na jego twarz. Dzięki Bogu, a raczej na jego szczęście nie zauważyłam by się zdziwił. No cóż cenię się. Za ten czas mogłabym dostać wiele zleceń i zarobić być może i więcej. Widziałam jak Hao wyjmuje czek. Uważnie obserwowałam czy wpisuje wszystko poprawnie.
-Gdzie mam się wstawić?
-Będę jutro na ciebie czekał pod tym budynkiem, teleportujemy się razem.
***
         Zgodnie z umową czekałam na niego pod galerią. Za pomocą zaklęcia pomniejszającego zmieniłam rozmiary moich pokaźnych walizek na takie, które mieszczą się w małej torbie. Szaman powitał mnie z uśmiechem i od razu delikatnie ujął moją dłoń. Długo nie czekałam na efekty. Poczułam charakterystyczne szarpnięcie i już wylądowałam po kostki w piasku. Tak w piasku! Bo gdzie wywiózł mnie Asakura?! Na pustynie! Bo oczywiście nie było ciekawszych miejsc na przeprowadzenie turnieju! 
-Daleko jest twój obóz?- zdołałam zapytać.
-Tuż, tuż...
         Oczywiście szliśmy jeszcze pewnie z kilometr po tym piachu, na tym cholernym upale. Niestety cel podróży mnie nie zachwycił. Nie chodzi mi o mieszkanie w namiotach. O nie! Zabezpieczenia były na prawdę marne. 
-Tylko tak zabezpieczyłeś obozowisko?!
-Tylko?- zapytał zdziwiony. Jak widać spodziewał się pochwał.
-Że w jeszcze żyjecie!- krzyknęłam i bez dalszych ceregieli rozpoczęłam łatwy rytuał. Podniosłam ręce i zamknęłam oczy:
Piachu coś obecny w koło
Ziemio przed tobą chylę czoło
Postaw mury silne, niewidzialne
By przedarcie się tu było nierealne!
         Piach wokół zaczął się unosić. Najpierw powoli, aż dosłownie trysnął parę metrów w górę. Zamykając na chwilkę cały obóz. Gdy tylko opuściłam ręce piach padł, jednak ogromna energia była nadal wyczuwalna. Wiedziałam, że w razie ataku, mur znów błyskawicznie się wzniesie. 
          Hao patrzył na to zdziwiony. Z tego co wiedziałam władał żywiołami, więc powinien wiedzieć coś więcej na ich temat. Są one jak ludzie, gdy się do nich nie odzywasz, nie będą ci chciały pomóc...
-Rzucę jeszcze zaklęcie, które utrudni wyczucie furyoku, czy w moim przypadku magii. 
Cichy wietrze osłoń mnie
Ogniu ciepły stań dumnie
Wodo ochroń mój umysł
Ziemio wrogom zmyl zmysł
Duchu kieruj mnie do celu
A tam odnajdzie mnie niewielu
-To wszystko czynią żywioły?- zapytał.
          Kiwnęłam głową.
-Tak, ale musisz umieć do nich odpowiednio przemawiać. Jakby modlić się- pouczyłam i uśmiechnęłam się lekko.
         Może nie znałam za dobrze Hao Asakury, ale wiedziałam, że traktuje żywioły jak narzędzia. Były tylko środkami do osiągnięcia jego celu. Może i jestem złym człowiekiem, ale życie nauczyło mnie jednego. Oddawaj szacunek silniejszym od ciebie. Nie znalazłam takich wielu, właśnie żywioły okazały się tylko godnym przeciwnikiem. One jedyne mogą mnie zniszczyć, dlatego żyjemy w symbiozie.
         Moje słowa najwidoczniej nie spodobały się szatynowi. Może i szanował żywioły, ale chyba moje słowa były dla niego czymś niepojętym. No cóż... Nie wytłumaczysz nic idiocie.
-Tam jest namiot dla ciebie- wskazał ręką.
-Nie pokazuj mi namiotu, tylko daj zjeść, jestem głodna jak wilk- zaśmiałam się.
-Jak się odzywasz do mistrza suko!-wykrzyczał szaman, stojący niedaleko nas.
         Już miałam mu przywalić z prawego sierpowego. Jak on śmiał nazwać mnie suką? Nikt nie ma prawa tak odzywać się do Katherine Owen. Kolejny, który nie zdaje sobie sprawy z tego z kim ma do czynienia. W moim zamiarze ubiegł mnie Asakura, który z całej siły dowalił brunetowi w dziwacznym płaszczyku i kapeluszu. Facet był dość rosły, a upadł jak dziecko pod ciosem szatyna.
-To komunikat dla wszystkich! Dla ciebie też Luchist! Nasz gość to Katherine Owen!- krzyknął szaman. Słysząc moje nazwisko, rozległy się szepty. Nawet wśród szamanów cieszyłam się popularnością. -Macie jej okazywać szacunek, tak samo jak mi!
          Wszyscy równo kiwnęli głowami. Ten widok mnie trochę przeraził. Ich garstka stanowiła wspomnienie wojny. Tworzyli zgrany oddział. Trochę mnie to zmartwiło. Tam gdzie wojna tam i śmierć. Tak, może i zabijałam, ale wojna nawet mnie przerastała. Wojna to fabryka śmierci.
-Najpierw coś zjemy, a potem w namiocie opowiem ci wszystko- zasugerował z lekkim uśmiechem.
***
-Z tej zgrai mają pozostać nietknięci tylko ta trójka- powiedział i wskazał na zdjęcie. 
          Na nim widniał chłopak identyczny jak Asakura, tylko z krótszymi włosami i szczerym uśmiechem. Blondynka, o czarnym, lekko wrogim spojrzeniu. Jednak mimo wzroku typu "nienawidzę wszystkiego", jej lekki uśmiech wskazywał, że jest dobrym człowiekiem. Ostatni pozostawał fioletowowłosy szaman, o pięknym, złotym spojrzeniu. Kolejny, długowłosy przystojniak. Może kiedyś się zabawimy, skoro mam go nie zabijać. Reszta osób ze zdjęcia, była niepotrzebna. W razie potrzeby miałam bez skrupułów do nich strzelać. 
-Po co to wszystko?- zapytałam w końcu, zanim ugryzłam się w język. Te informacje nie były mi potrzebne. 
-By ratować ten świat. Ty chyba powinnaś mnie zrozumieć lepiej niż ktokolwiek inny. Wiesz oboje jesteśmy w podeszłym wieku- zaśmiał się, ale szybko spoważniał.- Obserwowałem jak ludzie zatapiali się we własnej nienawiści. Brat zabijał brata. Równali wszystko z ziemią, obracali w popiół. Na początku chciałem po dobroci. Chciałem im pokazać, że niszczą siebie samych, ale i własne otoczenie, ziemię, która trzyma ich przy życiu. Nie udało się. Patrzyłam jak swoimi bezsensownymi wojnami niszczyli Ziemię, którą pokochałem. Już wtedy wiedziałem, że nie mam innego wyjścia. Jeśli oni niszczą Ziemię, to ja zniszczę ich. Jednak moja moc nie jest wystarczająca, potrzebuje zastrzyku furyoku w postaci Króla Duchów.
          Dopiero teraz zrozumiałam dlaczego Hao Asakure nazywa się szaleńcem. Pomyliłam się w jego osądzie, chyba po raz pierwszy w życiu. Szatyn to istny człowiek niespodzianka. Po pierwsze... nie traktował żywiołów jak narzędzia... Właśnie chce uniknąć korzystania z nich w celu destrukcji świata. Nie jest szaleńcem.... ma piękną idee, którą rozumiem. Nie jest zły, tak jak ja. To ja jestem przedstawicielką nieuzasadnionej zbrodni. On chce stworzyć świat harmonii, gdzie Ziemia pozostanie piękna. Czy ja mogę zrobić raz coś dobrego? Położyłam mu delikatnie dłoń na ramieniu.
-Nie jesteś szaleńcem Hao, jesteś kimś z kim chcę współpracować. Co powiesz na sojusz. Razem na pewno oczyścimy ten świat. Choć pewnie trzeba by było zacząć ode mnie- powiedziałam ze smutkiem.
         Asakura popatrzył na mnie zszokowany. Na początku myślał,że żartuje, ale widząc szczerość w moich oczach, przytulił mnie po przyjacielsku. 
-Oboje jesteśmy mordercami. Ja, ty i moi poplecznicy nie mamy prawa żyć w lepszym świecie, ale dla niego zrobię wszystko. Cieszę się, że jesteś ze mną.





SZCZĘŚCIA W NOWYM ROKU :)



                                        




czwartek, 3 września 2015

Szamani, nowi agenci T.A.R.C.Z.Y.

Bohaterowie miniaturki:
-Yingzi (z bloga Karasu Kage http://shadow-of-immortal.blogspot.com/ )- nieśmiertelna najemnicza, świetnie władająca każdą bronią, sztuki walki nie są jej obce. Oprócz umiejętność regeneracji, czy odporności na urazy, jest mistrzynią iluzji i hipnozy oraz posiada na naturalną siłę i wyostrzone zmysły.
-Ren Tao
-Anna Asakura
-Yoh Asakura
-Avengersi:
*Tony Stark- czyli Iron Man, właściciel firmy Stark Industries, geniusz, miliarder, filantrop i playboy
*Steve Rogers-czyli Kapitan Ameryka, super żołnierz, wzorowy patriota, bohater II wojny światowej
*Bruce Banner- czyli Hulk, kolejny geniusz, który w wyniku napromieniowania zmienił się w silnego, zielonego stwora. zazwyczaj jest normalnym gościem, ale gdy się zdenerwuje  to strach się bać. 
*Thor- asgardzki bóg burzy, syn Odyna, następca tronu Asgardu, przyszywany brat głównego antagonisty, Lokiego. 
*Natasha Romanoff- czyli Czarna Wdowa, piękna agentka T.A.R.C.Z.Y., świetny szpieg. Jej niezwykłe moce to spowolnione starzenie się i udoskonalony system odpornościowy.
*Clint Barton- czyli Hawkeye, nadzwyczajny łucznik, biegle posługujący się bronią białą.
-Nick Fury- agent T.A.R.C.Z.Y., starzeje się wolniej niż przeciętny człowiek. 
-Loki Laufeyson- super łotr, bóg kłamstw i psot, świetnie posługuje się magią.
~*~
Dla tych którzy śledzą filmy Marvela!
Akcja toczy się po pierwszej części "Avengers"
~*~



Yingzi:
   Od dwóch lat byłam narzeczoną Króla Szamanów, Rena Tao. Nasz związek może nie był idealny, ale na pewno niezwykły. Tego co z nim, nie przeżyłam przez całe swoje dwutysięczne życie. Zresztą nie każda kobieta ma okazję wychować własnego męża. Ja owszem. Wszystko zaczęło się w Chinach, wtedy to uratowałam małego chłopca, Rena. Nie wiem jak to możliwe, ale z najemniczki zostałam pokojówką najbardziej wpływowej rodziny szamańskiej w Chinach. Zawsze kochałam mojego Rena. Z początku jak synka, potem jak najlepszego przyjaciela, a jak skończył siedemnaście lat już za nim szalałam. Gdy zyskał wiek pełnoletności oświadczył mi się i uczynił mnie najszczęśliwszą kobietą we wszechświecie.
     Ale teraz... Zrozumiałam. Oszukiwałam nie tylko jego, przede wszystkim siebie. On tak szybko osiągnął mój wiek, wygląd, który ja utrzymuję od dwóch tysięcy lat. On za chwilę zacznie się starzeć. Ja będę żyć, on umrze... Powinnam odejść, on jest młody. Wiele pięknych kobiet, by się zabiło za jedno spojrzenie Rena. Gdyby opuszczenie go było takie łatwe... Jeszcze ono. Okazało się, że jestem... Mój Boże! Jestem w ciąży z Tao. Jaka stara taka głupia. Jestem nieodpowiedzialna. Jak mogłam do tego dopuścić.
     Mam dokładnie trzy wyjścia... Odejść z dzieckiem i patrzeć jak moja kruszyna się starzeję i umiera. Drugie rozwiązanie. Zostać i uczynić z mojej rodziny moich nieśmiertelnych sługów krwi. Wtedy skaże ich na przekleństwo wiecznego życia. Cierpienie, z którym zmagam się od dwóch tysięcy lat. Ale mam też trzecie i najlepsze wyjście. Urodzić dziecko, zostawić je z kochającym ojcem i odejść. Rodzina Tao zapewni wszystko swojemu dziedzicowi. Ren zaś będzie wolny, może znajdzie sobie wspaniałą żonę i matkę dla naszego dziecka. Ja zaś będę nieszczęśliwa i samotna...
     Moje przemyślenia przerwał zgrzyt otwieranego zamka. Mój narzeczony wrócił. Jako Król Szamanów miał wiele obowiązków, dobrze, że miał wspaniałych przyjaciół, a przede wszystkim Yoh Asakure, jego prawą rękę.
-Cześć kochanie- powiedział z uśmiechem, całując mnie w policzek.
     Jak dla mnie to było za mało. Odwróciłam moją głowę, by jego usta dotknęły moich i pogłębiłam pocałunek. Oczywiście Ren nie pozostał dłużny. Wplątał swoją dłoń w moje włosy i poczułam jak smakuję mojej pomadki. Zawsze delikatnie malowałam usta. Tao uwielbiał moją malinową pomadkę. Zarzuciłam mu ręce na szyję i delikatnie rozchyliłam wargi. Nasze języki złączyły się. Jak zwykle poczułam motyle w brzuchu. Może to dziecinne, ale tylko Ren przez te wieki wywołał u mnie takie uczucia. W końcu oderwaliśmy się od siebie, choć ja wciąż opierałam głowę o jego piersi, a on objął mnie w pasie. Ciężko oddychaliśmy, ale nie chcieliśmy przerywać magicznej chwili. W jego ramionach czułam się jak królowa, a przede wszystkim w jego uścisku byłam bezpieczna, jakby nikt nie istniał, jakbym pozbyła się całkiem moich wrogów.
-Chodź, pewnie jesteś głodny- w końcu powiedziałam, prowadząc narzeczonego do kuchni.
     Pospiesznie odgrzałam obiad, czyli kurczaka po seczuańsku. Ren uwielbiał tradycyjne, chińskie potrawy, zresztą ja też.
-Coś się stało Yingzi, masz jakąś strapioną minę?- spytał z troską.
     Jak zwykle Tao rozgryzł mnie po kilku minutach. Zawsze był spostrzegawczy, a ze mnie czytał jak z otwartej księgi. Niestety nie mogłam mu powiedzieć o ciąży, dopóki nie podejmę ostatecznej decyzji. Na tę wieść Ren musi poczekać. W odpowiedzi pokiwałam przecząco głową. Na razie nie naciskał.
     Poszliśmy z obiadem do salonu i zaczęliśmy oglądać jakiś horror. Oczywiście tego typu kino wcale nie wywoływało mojego strachu. Podczas mojego długiego życia napatrzyłam się na gorsze koszmary. Jednak lubiłam wykorzystywać takie okazję i przy tandetnych scenach strachu wtulać się w Rena. Choć wydaje mi się, że i Tao zdawał sobie sprawę, iż moje przerażenie to zwykła farsa. Tym razem horror był na tyle przewidywalny, że aż z trudnością okazywałam strach. Dokładnie przewidziałam, w którym momencie coś wyskoczy i tym podobne. Z braku pomysłów poszłam po wino i lampki. Zaczęliśmy pić. Mam mocną głowę, więc raczej nie łatwo mnie było upić. Pamiętam jak na wojnie pijałam z Polakami i Rosjanami bimber. To miało przynajmniej procenty, a takie wino. Phi... Usnęłam jednak, ale oczywiście nie z upicia, ale z nudy.
     Obudziły mnie czyjeś kroki. Ja i Ren zasnęliśmy na kanapie. Lekko wystraszona potrząsnęłam delikatnie Tao. O tej porze nikt nie powinien bywać w okolicy naszego domu. Może i byłam przewrażliwiona, niestety pozostałości po pracy najemnika. Dzięki Bogu, mój narzeczony szybko ocknął się ze snu.
-Co się stało?- spytał półprzytomnie.
-Słyszę kroki- wyszeptałam.
     Te słowa podziałały na niego jak upierdliwy budzik. Zerwał się na nogi i pochwycił Guan Dao. Obok niego w gotowości stanął Tommy- Król Duchów i Bason. I kto tu był przewrażliwiony?
-Idę to sprawdzić, a ty tu czekaj i nie wychodź. Nie martw się- oznajmił.
     Już miał otworzyć drzwi, gdy niespodziewana eksplozja przerzuciła go na drugi koniec pokoju. Pobiegłam do niego bez zastanowienia. Dzięki Bogu, jego duchy stróże zamortyzowały upadek. Ren na lekko chwiejnych nogach wstał o własnych siłach. Przed nami stała zgraja dziesięciu czerwono-złotych robotów. Takie maszyny mogły pochodzić tylko z jednej firmy-Stark Industries, Tony'ego Starka. Tylko dlaczego do diaska atakuje nas ta kupa żelaza jednego z tych niby superbohaterów?
-Co ten Stark odpierdziela?!-warknął wkurzony Ren.
     Firma Tony'ego, znanego również jako Iron Man, współpracuje z Tao Company. Może jeden z Avengersów i mój narzeczony nie byli wielkimi przyjaciółmi, ale ich relacje układały się dobrze, dlaczego więc nagle roboty Starka nas atakują! 
-Yingzi idź do sypialni! Poradzę sobie!
-No wiesz co takie niemoralne rozkazy przed ślubem!- odparłam z uśmiechem- Raczej trzeba się przygotowywać do formułki "Póki śmierć nas nie rozłączy"- rzekłam.
     Za pomocą mocy iluzji przez chwile powstrzymałam maszyny przed dalszym atakiem, a sama pobiegłam po broń, wzięłam najlepszy pistolet i znów stałam koło mojego ukochanego.
-Odkąd się taką cnotką zrobiłaś, wczoraj nie narzekałaś na nasze niemoralne zabawy- powiedział i odciął rękę maszynie, która chciała w nas wycelować.
-Lepiej przestań, bo nie wiem kogo zaatakować- krzyknęłam i zaczęłam strzelać do zabawek Starka. Niestety wszystkie kule odbijały się od robotów. Musiałam wymyślić coś innego. Zauważyłam, że stałam pomiędzy dwiema maszynami, które celowały we mnie. Wpadłam na pomysł,  odskoczyłam z niewiarygodną szybkością, a zabawki Tony'ego zniszczyły siebie nawzajem. Dwie z głowy. Spojrzałam na Rena. Szedł jak burza, siejąc spustoszenie wśród robotów. Niestety nie zauważył żelaznej ręki, która zmierzała w jego stronę. Nie zdążył zareagować na moje wołanie, byłam od niego szybsza. Maszyna trzymała mnie w swoich mackach. 
-Misja skończona- oznajmił trzymający mnie robot.
     Nim zdążyłam zareagować pochłonęła mnie ciemność. Zdążyłam tylko zauważyć biegnącego w moja stronę Rena...
Ren:
     Byłem wściekły i bezsilny. Tego drugiego uczucia nienawidziłem najbardziej. Upadłem na kolana. Co oni chcą od Yingzi, z tego co zrozumiał to ona była celem. Co od niej chce ten cholerny Stark albo ta  cała T.A.R.C.Z.A.? Moja wściekłość zamieniła się w czyste furyoku. Wstałem bez problemu. Teleportowałem się wprost do siedziby Avengersów. Od razu wyskoczyły na mnie jakieś roboty. Jednym machnięciem Guan Dao zniszczyłem je wszystkie. Nagle rozległ się hałas alarmu. W moja stronę zaczęły lecieć niezliczone pociski. Król Duchów otoczył mnie barierą z furyoku, a każdy nabój odbijał się ode mnie jak piłka. Zniszczyłem pancerne drzwi, a za nimi w pełnej gotowości stali wszyscy Avengersi.
-Ren?- zapytał oniemiały Stark.
     Facet się musiał zdziwić. O szamanach nawet T.A.R.C.Z.A. nie miała pojęcia. Od wieków ludzie, mający kontakt z duchami pilnowali, by nikt tego nie odkrył. Gdy agenci Fury'ego odkryli, że grupka ludzi włada jakąś niezrozumiałą energią, chcieli tę sprawę wybadać. Jednak nie udało się, a Nick uznał, że możliwości T.A.R.C.Z.Y. są jak na razie zbyt małe dla tego projektu.
-Tak Tony. Pokłoń się przed Królem Szamanów, choć nie wiem czy zdążysz. Zabije cię wcześniej za porwanie mojej narzeczonej! 
     Już miałem zrobić zamach, gdy mój atak zablokowała katana należąca do Yoh.
-Ren! Uspokój się! Nie atakuj w gniewie! Musimy z nimi pogadać!- krzyczał zdesperowany szatyn. 
     Bylem wściekły, ale przerwałem atak. Miał racje, zresztą prawie jak zwykle. Nie mogłem atakować w gniewie, dopóki się nie dowiem, dlaczego ci pseudo bohaterowie porwali Yingzi i w jaki celu. 
-Renie- usłyszałem głos za sobą.
     Odwróciłem się. Spojrzałem w czarne, patrzące na mnie z surowością oczy Anny. W świecie szamanów najbardziej liczyły się dwie osoby. Król Szamanów, czyli ja i Władczyni Żywiołów, Anna już Asakura. Mimo wszystko ta druga postać jest bardziej owiana tajemnicami. Gdy Anna miała piętnaście  lat po prostu zniknęła, gdy wróciła po czterech latach. Całkiem się zmieniła. I nie chodzi tu tylko o wygląd, bo cóż była piękna. Długie, kręte blond włosy, jasna cera, duże, czarne oczy i majestatyczne rysy twarzy. Zmieniło się jednak coś ważniejszego. Zawsze będąc przy Annie czuło się respekt, ale dlatego, że wszyscy się jej bali. Teraz stojąc przed Asakurą czuło się takie dostojeństwo emanujące z jej osoby, że człowiek stawał się po prostu mały. Nawet fantastyczni Avengersi automatycznie opuścili głowy. Wiedziałem, że teraz jest zła. Po pierwsze przyszła w oficjalnym stroju, to znaczy prostą, białą, długą togę, z jedną warstwą materiału, która miała funkcję kaptura. Jej twarz pozostawała zakryta. Po drugie jej ton. Tym razem wiedziałem, że przeskrobałem. Współpracowałem ze Starkiem, jednym z Avengersów, ale i tak nie powinien się dowiedzieć o nas szamanach. Jednak wiedziałem, że gdyby to Yoh został porwany, ona zrobiłaby większa rozpierduchę. 
-Musimy się wszyscy uspokoić, na pewno zaistniałą sytuacje da się racjonalnie wytłumaczyć- powiedziała z powagą. 
-Tao, kumplu. Twoja żona jest całkiem niezła, ale wiesz, że  bym nigdy do niej nie startował. Pepper by mnie zabiła!- zapewnił Iron Man.
     Już miałem się na niego rzucić, ale odezwała się Anna. 
-To jak wytłumaczysz, że dom Rena zaatakowały maszyny ze Stark Industries?
-Nie rozmawiam z ludźmi, z którymi nie mam kontaktu wzrokowego- powiedział z cwaniackim uśmiechem.
     Byłem pewien, że tym razem Anna go podpali, ale stało się coś całkiem innego. Szata pani Asakury zaczęła się palić. Ukazała się nam Władczyni Żywiołów w czarnych rurkach i granatowym topie, jej tatuaż w kształcie gwiazdy jedności, który miała na ramieniu połyskiwał jak ogień, którym właśnie zaczęła  się bawić. 
-Tak lepiej panie Stark?- zapytała ze złośliwym uśmieszkiem. 
     Widziałem jak Tony zawiesza na blondynce swój pełen pożądania wzrok. Yoh, widząc to, objął ramieniem swoją żonę. Chciał pokazać, że czarnooka jest jego i nie ma zamiaru się nią dzielić. Jednak po minie Iron Mena  było widać, że  zaborczość Asakury mu nie przeszkadzała. 
-Ktoś włamał się nam do systemu- oznajmiła Czarna Wdowa-Dopiero chwilę przed waszym przybyciem zauważyliśmy brak robotów.  
-Dlaczego mam wam wie..- zacząłem, ale nie dane mi było dokończyć.
     Anna uciszyła mnie gestem dłoni. Czasami to strasznie irytowało. Zawsze traktowała mnie z góry, mimo że w świecie szamanów zajmowaliśmy tą samą pozycję. 
-Mówi prawdę-powiedziała krótko.
-Medium się znalazła- prychnęła Natasha.
-A żebyś wiedziała. I wiesz twoje myśli są bardzo głośne, a zwłaszcza ta: "jaki on ma seksowny tyłek", chyba nie chcesz bym głośno powiedziała o kim to?
-Ale jak?
     Romanoff patrzyła na Annę z ciekawą miną. No cóż... W naszym świecie reishi było rzadką umiejętnością, a co dopiero w szarym świcie zwykłych śmiertelników, no może nie do końca zwykłych. 
-W szamańskich kręgach ludzi z mają umiejętnością określa się jako widzących duszę, a w moim języku brzmi to reishi.
     Popatrzyłam na nią zdziwiony. Nagle zmieniła zdanie i chce wyjawić Avengersom naszą tajemnicę. 
-Szamani?- zapytał zdziwiony Kapitan Ameryka.
     Popatrzyłem na Annę. Skinęła głową, wiedziała o czym myślę. 
-T.A.R.C.Z.A. wiedziała o istnieniu niezwykłych ludzi, którzy czerpali energię z niezrozumiałych dla nich źródeł. Dzięki staraniom naszych ludzi nigdy nie odkryli prawdy, ale może nadszedł czas by to zrobić. Nie wiedzieli, skąd czerpiemy moc, gdyż tylko garstka wyjątkowych osób to widzi. Nazywamy się szamanami, a naszą moc dają nam duchy.
     Popatrzyli na mnie zdziwieni i wybuchnęli śmiechem. No cóż ich ograniczone umysły nie mogły pojąć takich prawd. 
-Nie wiedziałem, że współpracuje z czubkiem- odparł z sarkastycznym uśmiechem Tony.
-Nie do końca- usłyszałem za sobą głos.
     Odwróciłem się. Za nami stał czarnoskóry mężczyzna z czarną opaską na oku. Domyślałem się, że to znany Nick Fury.
-W końcu poznaliśmy prawdę. Jak się nie mylę w tym pomieszczeniu jest osiem duchów- oznajmił nowo przybyły.
-Chyba nie wierzysz w te głupoty Nick!- warknęła Czarna Wdowa.
-W końcu mogliśmy ustawić naszą aparaturę. Dokładnie obok nich znajduje się osiem postaci i to nie są istoty z tego świata.
     Moja cierpliwość się kończyła. Zamiast szukać Yingzi oni zaczęli zażartą dyskusję czy nam ufają czy nie. 
-Jasna cholera! Moja narzeczona została porwana, a wy kłócicie się, czy duch istnieją! Myślcie co chcecie, ale to przez technologię Starka Yingzi została porwana i waszym zasranym obowiązkiem jest mi pomóc ja odszukać.
-T.A.R.C.Z.A. już wzięła się do roboty- oznajmił czarnoskóry.
     Nagle salę rozświetliło światło błyskawic i pojawił się Thor. Wiedziałem, że brakuję jakiegoś z tych oszołomów. 
-Nie ma Lokiego! Uciekł!- krzyczał bóg gromów.
-Chyba już wiemy kto porwał naszą Yingzi- mruknęła Anna.
     Dopiero teraz Asgardczyk zauważył gości Avengersów. 
-Loki zrobił komuś krzywdę?- zapytał przestraszony syn Odyna.
-Porwał moją narzeczoną-oznajmiłem pozbawionym emocji głosem. 
Yingzi:
     Obudziłam się w ogromnym, czarnym, z wyrzeźbionymi wężami na ozdobnych kolumienkach łożu, przykryta tego samego koloru, satynową pościelą. Pokój, w którym się znajdywałam wydawał się być w całości wykonany z czarnego kryształu. Oprócz mojego łóżka znajdywała się tam duża, hebanowa szafa i wykonana z tego samego drzewa półka na książki wypełniona po brzegi. Nagle usłyszałam skrzypienie drzwi. W progu stanął przystojny brunet o jasnej cerze i zielonych oczach. Chłód jaki od niego bił, był dla mnie dziwniejszy niż to jego dziwne ubranie. Gościu chyba lubi czarny i zielony.
-Czego ode mnie chcesz?- spytałam wkurzona, zanim on zapytał mnie o cokolwiek. 
-Bez nerwów- odpowiedział głos tuż za moim uchem.
     Jakimś sposobem mężczyzna w ułamku sekundy znalazł się obok mnie na moim łóżku. 
-Kim jesteś?!- krzyknęłam, zrywając się z łóżka. 
     Znów brunet znalazł się obok mnie. 
-Jestem Loki- powiedziawszy to, odgarnął mi niesforny kosmyk za ucho. 
     Tego było za wiele. Mimo że moim wrogiem okazał się sam asgardzki bóg, który jest chyba znany każdemu na Ziemi, nie mogłam pozostać bierna. Prawy sierpowy należał mu się za zbytnią poufałość. Uderzenie było na tyle silne, że powaliło wroga ludzi na kolana. Szybko powstał... Na początku w jego oczach widoczny był szał, potem zdziwienie, a na końcu obojętność, choć na jego ustach widniał sarkastyczny uśmieszek.
-Widzę, że to co o tobie mówią jest prawdą- powiedział.
     Moje ciało uniosło się. Swoją mocą sprawił, że nie mogłam wykonać żadnego ruchu. 
-Teraz sobie pogawędzimy- powiedział ze satysfakcją.
Ren:
-Jesteś wstanie określić gdzie jest?- spytałem z nadzieją Annę.
     Asakura spojrzała nam mnie ze smutkiem.
-W przypadku Lokiego zwykłe zaklęcia lokalizujące nie dadzą rady, czy w moim wykonaniu, czy też twoim- odparła ze smutkiem.
     Byliśmy tak skupieni na rozmowie, że w ogolę nie zwracaliśmy uwagi na resztę. 
-Anno- zaczął Tony.
     Blondynka spojrzała na niego ostro.
-Nie wiedziałam, że jesteśmy na ty, panie Stark. 
-Lubie ostre dziewczyny- odparł z łobuzerskim uśmiechem- Ale jak na razie nie ma czasu na flirty pani Asakura.
     Mogę przysiądź, że na to stwierdzenie policzki czarnookiej delikatnie się zarumieniły. Biedny Yoh, jakby mógł zacząłby miotać gromami.   
-Macie te swoje duchy. Są one widoczne dla Asgardczyków?
-Tylko jeśli zastosujemy odpowiednie zaklęcia, umiejętność widzenia dusz jest przeznaczona dla nielicznych grup, w każdym ze światów- odpowiedział za Władczynię Żywiołów Thor.
-Wiedziałeś o istnieniu szamanów?!- zapytał zaskoczony Iron Man. 
     Bóg gromów pokiwał głową nieznacznie.
-Ren, jaki mamy procent szans, iż Loki wie, że narzeczonym Yingzi jest szaman?-spytała blondynka.
-Niewiele, nie powinien wiedzieć. 
-To znaczy, że twój pomysł Tony-san jest całkiem dobry. Nie jesteś takim idiotą, jakiego udajesz- powiedziała Anna.
     Wszyscy spojrzeli na tę dwójkę pytająco.  
-Wyślemy duchy, by przeszukały wszystkie światy.
     Wiedziałem o co jej chodzi. Rytuał, który ma zwołać wszelkie duchy. Bardzo ryzykowny.
-Jesteś gotowa?- spytałem.
-A ty?- odparła pytaniem. 
     Nie potrzebne były już słowa. Czas na wzywanie przyjaciół z zaświatów. 
Yingzi:
-Jak zyskałaś nieśmiertelność? To jedyna moc jaką posiadasz?- zadawał mi pytania bóg kłamstw.
     Tak oto dowiedziałam się o co chodzi Lokiemu. Moja nieśmiertelność stanowiła dla niego zagadkę, którą chciał rozwiązać i zdobyć to co ja. Szkoda, że nie wiedział, że to nie możliwe. 
-Mów! To nie musi tak wyglądać! Oboje nieśmiertelni, piękni i silni. Możemy władać wszystkimi światami. Uczynię cię królową Asgardu. Ten twój kochaś wkrótce umrze, a my możemy razem żyć długo, a jeśli wyznasz mi swój sekret, zostaniemy wieczni.
     Szkoda mi go... Nigdy nie zaznał miłości skoro uważa, że dla władzy wyrzeknę się Rena. 
-A co jeśli się nie zgodzę? Nie możesz mnie torturować, wiesz o tym- powiedziałam z ironicznym uśmieszkiem.
     Doznałam szoku. Na jego twarzy zamiast zawodu dostrzegłam tryumf.
-Widzisz, znam twój mały sekret- szepnął mi do ucha, delikatnie dotykając mojego brzucha.
     Przełknęłam gulę w gardle, chciałam się wyrwać, ale moc czarownika była ogromna.
-Ani się waż- warknęłam.
-Wprawdzie tobie nic nie grozi, ale twoje dziecko nie jest nieśmiertelne. Chcesz sprawdzić, czy przetrwa jak mocno poturbuję jego matkę?- zapytał z udawaną troską w głosie. -Przemyśl to Yingzi.
     Wypowiedziawszy te słowa, zostawił mnie samą. Przynajmniej miałam taką nadzieje.
     Nagle usłyszałam głos w głowie. Yingzi, to z pewnością była Anna. Znaleźli mnie! 
     Posłuchaj Yingzi... To miejsce jest bardzo pilnie strzeżone. Nie wejdziemy tam niezauważeni bez twojej pomocy. Czego dokładnie chce od ciebie Loki?
     Sekretu nieśmiertelności, pomyślałam, mając nadzieję, że blondynka to usłyszy.
     W takim razie musisz spełnić jego prośbę.
     Zwariowałaś, skarciłam ją w myślach. Asakura doskonale znała cenę nieśmiertelności. Tylko osoba o czystym sercu mogła przeżyć wypicie z tej przeklętej rzeki. W innym wypadku taki człowiek umierał... A czym jest nieśmiertelność?! Przekleństwem...
     Nie martw się, jest  bogiem. Zostanie tylko osłabiony, a Thor będzie miał szansę go złapać. Ten łotr musi trafić z powrotem do więzienia. 
     Jesteś pewna, że to go nie zabije?, spytałam ją w myślach dla pewności.
     Tak, otrzymałam odpowiedz. 
     Ren:
-I co?- zapytałem przejęty.
-Wiadomość przekazana- powiedziała Anna- On poluje na całkowitą nieśmiertelność.
     Thor spojrzał zaciekawiony, a zarazem przestraszony. Loki, którego da się zabić i uszkodzić stanowił problem, a co dopiero bóg kłamstw, który by zyskał nieśmiertelność.
-I po co mu do tego narzeczona Rena?- spytał gromowładny.
-Ona jest nieśmiertelna-odparłem głucho.
     Wszyscy popatrzyli na mnie jak na szaleńca. Pewnie nie mogli uwierzyć, że śmiertelniczka zyskała moc, która nie śniła się asgardzkim bogom. 
-Jak to możliwe? T.A.R.C.Z.A. nie ma informacji o takim człowieku, chociaż... Mówiono o najemniczce, Chince. Chodziły plotki, że o tysięcy lat ta sama kobieta, doskonała morderczyni zajmowała się różnymi zadaniami. Jednak uznano to za legendę, a kobietę za zmieniające się dziewczyny  tej samej rodziny. No wiecie taki rodzinny biznes... Zajęliśmy się jednak tą sprawą, ale nie mogliśmy wytropić Chinki- opowiedział Fury.  
-Czyli szukamy przestępczyni? Świetnie- mruknął niezadowolony Tony.
     Tego było za wiele. Mógł obrażać mnie, ale mojej rodziny nie pozwolę!
-Nie nazywaj jej tak skoro nic nie wiesz! Nawet jeśli popełniła w życiu błąd odpokutowała go w stu procentach! A ty Stark taki idealny jesteś?
     Widziałem, że ma zamiar odpyskować. Dzięki Bogu nie zdążył.
-Mimo twojej niechęci do Yingzi-chan, naszym obowiązkiem jest chronienie tego świata. A Loki jest zagrożeniem niewątpliwym. Bez was czy z wami wybieramy się do Tang zai.
     Na te słowa Avengersi zrobili oburzone miny. Jak to chcemy ratować świat bez nich? Żałośni... 
-Kim jest Tang zai?- spytała Czarna Wdowa.
-Chińskim i kobiecym odpowiednikiem mojego brata. Wielbicielka lisów- odparł Thor.
     Blondynka spojrzała na niego zaciekawiona.
-Skąd o niej wiesz?
-W Asgardzie krążą o niej legendy.
     Zadumana Anna kiwnęła głową. Spojrzała porozumiewawczo na mnie i na Thora. Bez zbędnych ceregieli teleportowaliśmy się tuż przed świętą ziemią w moich rodzinnych Chinach.
 Yingzi:
-Mówisz, że napiłaś się wody i zyskałaś nieśmiertelność?- spytał zdumiony Loki.
     Przez chwilę się nie odzywałam. Oglądałam krajobrazy z moich najgorszych wspomnień. 
-To nie jest zwykła woda, tylko święta!- warknęłam- Strzeże ją Tang zai.
     Asgardzki bóg nie mógł pojąć, że legendarna demonica istnieje naprawdę. 
-Witam! A któż to mnie odwiedził? Kochana Yingzi i sam bóg kłamstw Loki... Niesamowita wizyta-  przywitała nas niezwykła kobieta o dziesięciu ogonach i lisich uszach- Pewnie przyszedłeś skorzystać z wody życia wiecznego.
     Chce go skusić tak jak mnie. Powoli zaczynam mieć wyrzuty sumienia. Zachowuję się jak lisia dziewczyna, tak samo chcę go oszukać.
-Pozwolisz mi tam dojść po dobroci?- spytał Loki.
-Nie!-krzyknęła i wykonała zamach szponami, które urosły jej do kolosalnych rozmiarów.
     Nie rozumiałam o co jej chodzi. Dlaczego nie chciała dopuścić do wody boga oszustw? Nie... To nie to! Ona też jest boginią kłamstw. Jej postępowanie nigdy nie jest oczywiste. Ona chciała wzbudzić w Lokim pragnienie tej wody. Pragnęła, by ten bez zastanowienia spożył napój, który sprawi mu cierpienie. Nie rozumiałam tylko jednego. Dlaczego demonica chce się go pozbyć?
     Rozpoczęła się walka. Dwa złowrogie strumienie energii nacierały na siebie. To nie była walka na oręż, siłę, ale na potęgę, która emanowała od obydwu bożków. Tang zai traciła siły. Nie wiem, czy specjalnie, ale przegrywała walkę. W końcu Loki przyparł ją do skał. Jej nadgarstki ozdobiły magiczne kajdanki, uniemożliwiające ruch. 
-Zaraz cię zabiję, ale na chwilkę cię jeszcze potrzebuję- oznajmił Chince czarownik. 
     Podszedł do wody, a w jego ręku pojawił się szmaragdowy kielich. Napełnił go wodą. Podszedł do demonicy i chwycił jej podbródek. 
-Teraz sobie sprawdzę tę waszą wodę. 
     Jednym zaklęciem zmusił usta Tang zai do otwarcia. Pierwsza kropla już miała spłynąć do gardła bogini kłamstw. Gdy nagle zniknęła i pojawiła się tuż obok. Myślałam, że zaklęć Lokiego nie da się tak po prostu złamać! Popatrzyłam na boga oszustw. Nie wydawał się być zdziwiony zaistniałą sytuacją. To raczej lisia kobieta popatrzyła ze zdumieniem na spokojnego czarownika. 
-Zdziwiłbym się jakby te bransoletki byłyby wstanie cię powstrzymać- zaśmiał się.
     Teraz Tang zai była w istnym szoku. Kłamca został oszukany. To ona miała wygrać w tym pojedynku, znam ją na tyle by wiedzieć, że ona kocha wygrywać. Zamiast tego kajdanki zamieniły się w dwa węże i niespodziewanie ukąsiły kłamczuchę. Chinka zaczęła zwijać się z bólu. 
-Wiedziałem, że coś nie tak z tą wodą! Wypiłabyś ją, gdyby była bezpieczna!- krzyknął do Tang zai.- Chciałaś mnie oszukać!- zwrócił się do mnie.
     Już miał na mnie naskoczyć, ale wtedy lisia kobieta z trudem wysapała.
-Napiję się tego. 
     Loki ze zdziwioną miną podszedł do demonicy. Zapewne nie spodziewał się, że kobieta będzie chciała to wypić. Jednym haustem opróżniła drogocenny kielich. Objęło ją złote światło i przybrała swoją prawdziwą postać lisicy.
     Czarownik bez zastanowienia się, odwrócił się i nabrał w ręce przeklętej wody. Napił się. W tym samym momencie złapał się za serce i skulił się z bólu. Po prostu wił się po ziemi. Teraz już pewnie zrozumiał, że to co widział to zwykła iluzja.
-Teraz poznałeś moc iluzji nieśmiertelnej. Oszukałam was oboje kłamcy- powiedziałam z tryumfem, patrząc na cierpiących bożków.
-Zabiję cię suko!- krzyknął, łapiąc ostatkiem sił berło.
     W ostatniej chwili broń została mu wytrącona przez znane mi Guan Dao. Mój Ren! Bez zastanowienia pobiegłam w jego stronę i wpadłam w jego objęcia. 
     W tym samym czasie Thor dosłownie przygwoździł swoim młotem brata, a pozostali Avengersi otoczyli demonice. Wszyscy mieli nadzieję, że kwestia Lokiego została rozwiązana, ale bóg kłamstw miał na tyle siły, by wykonać teleportację. Na nic się zdał ogień Anny, skierowany w jego stronę. Loki zniknął.
     Ja jednak byłam zajęta czymś innym. Usta Rena okazały się ciekawsze od reszty świata. W końcu z trudem oderwałam się od Tao.
-Nie możemy!-powiedziałam.
     Zdecydowałam. Nie odejdę bez pożegnania. Musi wiedzieć, że to wszystko nie ma sensu. 
-Krępuję cię ich obecność- szepnął mi do ucha.
-To nie ma sensu Ren- oznajmiłam cicho- Ty zaczniesz się starzeć,umrzesz.A ja nie zmienię się.
     Popatrzył na mnie wściekły. Nabrał głęboki wdech. 
- Przeszkadza ci być żoną starca?- oznajmił ze śmiechem.
-Nawet tak nie mów! Nie przeszkadzałeś mi jako przedszkolak, jako dzieciak i jako rozkapryszony nastolatek! Będę kochać nawet staruszka! Ale co ty potem będziesz wmawiał ludziom, że jestem twoją wnuczką? A ja... Znów zostanę sama. Będziemy cierpieć razem!
     Musiałam to wszystko wykrzyczeć. Nie mogłam swoich obaw wciąż dusić w sobie! Dopiero po chwili zauważyłam, że Asakurowie i Avengersi z zainteresowaniem słuchają naszej kłótni. Nawet nie miałam czasu im powiedzieć co o tym myślę.
-Kocham cię Yingzi. Wiesz co czułem, gdy dowiedziałem się, że porwał cię ten szaleniec Loki. Gdyby ci coś zrobił... Ja nie przeżyłbym tego. To ty mnie zmieniłaś... To dzięki tobie mogę żyć z wyrzutami sumienia- powiedział i delikatnie mnie objął. Bez zastanowienia zawiesiłam swoje ręce na jego karku.- Chcę przeprowadzić rytuał krwi. Chcę na wieki pozostać twoim sługą.
-Nie, nie możesz! Wiesz jakim przekleństwem jest nieśmiertelność! Będziesz na zawsze żył w cierpieniu.
-Naprawdę uważasz, że lata wspólnie spędzone były okropne?
     Jak on mógł mnie o to pytać? Ostatnie niecałe dwie dekady to najlepsze chwile w moim życiu.
-To najszczęśliwsze lata mego życia.
-Więc i cała wieczność spędzona razem będzie piękna. 
     Popatrzyłam na niego szczęśliwa. Łzy mimowolnie spływały po moich policzkach. Wpiłam się w jego usta. On w tym czasie delikatnie rozciął mi skórę tuż przy obojczyku. Poczułam znany mi zapach krwi i delikatne usta pieszczące moją skórę. 
-Też cię kocham- wysapałam wyczerpana- Mam nadzieję, że Loki też znajdzie kogoś kto go pokocha...
     To ostatnie słowa, które zapamiętałam... Zemdlałam.
        ***
     Dwa miesiące później wzięliśmy ślub. Uczestniczyli w nim również Avengersi i Fury , z którymi rozpoczęliśmy współpracę. W końcu i szamanom i bohaterom zależało na tym świecie, a razem byliśmy niezwyciężeni.
     Na świat przyszedł Men Tao. Szaman, a do tego po mamusi mistrz hipnozy i iluzji. Od początku to było widać. Nie tak łatwo mnie przekonać do podarowania kolejnych cukierków. Mu to się o dziwo zawsze udawało.
     A jeśli chcecie wiedzieć, czy w Lokim jest choć ziarno dobra i miłości musi już zagłębić się w inną historię http://rehabilitation-by-avengers.blogspot.com/