czwartek, 3 września 2015

Szamani, nowi agenci T.A.R.C.Z.Y.

Bohaterowie miniaturki:
-Yingzi (z bloga Karasu Kage http://shadow-of-immortal.blogspot.com/ )- nieśmiertelna najemnicza, świetnie władająca każdą bronią, sztuki walki nie są jej obce. Oprócz umiejętność regeneracji, czy odporności na urazy, jest mistrzynią iluzji i hipnozy oraz posiada na naturalną siłę i wyostrzone zmysły.
-Ren Tao
-Anna Asakura
-Yoh Asakura
-Avengersi:
*Tony Stark- czyli Iron Man, właściciel firmy Stark Industries, geniusz, miliarder, filantrop i playboy
*Steve Rogers-czyli Kapitan Ameryka, super żołnierz, wzorowy patriota, bohater II wojny światowej
*Bruce Banner- czyli Hulk, kolejny geniusz, który w wyniku napromieniowania zmienił się w silnego, zielonego stwora. zazwyczaj jest normalnym gościem, ale gdy się zdenerwuje  to strach się bać. 
*Thor- asgardzki bóg burzy, syn Odyna, następca tronu Asgardu, przyszywany brat głównego antagonisty, Lokiego. 
*Natasha Romanoff- czyli Czarna Wdowa, piękna agentka T.A.R.C.Z.Y., świetny szpieg. Jej niezwykłe moce to spowolnione starzenie się i udoskonalony system odpornościowy.
*Clint Barton- czyli Hawkeye, nadzwyczajny łucznik, biegle posługujący się bronią białą.
-Nick Fury- agent T.A.R.C.Z.Y., starzeje się wolniej niż przeciętny człowiek. 
-Loki Laufeyson- super łotr, bóg kłamstw i psot, świetnie posługuje się magią.
~*~
Dla tych którzy śledzą filmy Marvela!
Akcja toczy się po pierwszej części "Avengers"
~*~



Yingzi:
   Od dwóch lat byłam narzeczoną Króla Szamanów, Rena Tao. Nasz związek może nie był idealny, ale na pewno niezwykły. Tego co z nim, nie przeżyłam przez całe swoje dwutysięczne życie. Zresztą nie każda kobieta ma okazję wychować własnego męża. Ja owszem. Wszystko zaczęło się w Chinach, wtedy to uratowałam małego chłopca, Rena. Nie wiem jak to możliwe, ale z najemniczki zostałam pokojówką najbardziej wpływowej rodziny szamańskiej w Chinach. Zawsze kochałam mojego Rena. Z początku jak synka, potem jak najlepszego przyjaciela, a jak skończył siedemnaście lat już za nim szalałam. Gdy zyskał wiek pełnoletności oświadczył mi się i uczynił mnie najszczęśliwszą kobietą we wszechświecie.
     Ale teraz... Zrozumiałam. Oszukiwałam nie tylko jego, przede wszystkim siebie. On tak szybko osiągnął mój wiek, wygląd, który ja utrzymuję od dwóch tysięcy lat. On za chwilę zacznie się starzeć. Ja będę żyć, on umrze... Powinnam odejść, on jest młody. Wiele pięknych kobiet, by się zabiło za jedno spojrzenie Rena. Gdyby opuszczenie go było takie łatwe... Jeszcze ono. Okazało się, że jestem... Mój Boże! Jestem w ciąży z Tao. Jaka stara taka głupia. Jestem nieodpowiedzialna. Jak mogłam do tego dopuścić.
     Mam dokładnie trzy wyjścia... Odejść z dzieckiem i patrzeć jak moja kruszyna się starzeję i umiera. Drugie rozwiązanie. Zostać i uczynić z mojej rodziny moich nieśmiertelnych sługów krwi. Wtedy skaże ich na przekleństwo wiecznego życia. Cierpienie, z którym zmagam się od dwóch tysięcy lat. Ale mam też trzecie i najlepsze wyjście. Urodzić dziecko, zostawić je z kochającym ojcem i odejść. Rodzina Tao zapewni wszystko swojemu dziedzicowi. Ren zaś będzie wolny, może znajdzie sobie wspaniałą żonę i matkę dla naszego dziecka. Ja zaś będę nieszczęśliwa i samotna...
     Moje przemyślenia przerwał zgrzyt otwieranego zamka. Mój narzeczony wrócił. Jako Król Szamanów miał wiele obowiązków, dobrze, że miał wspaniałych przyjaciół, a przede wszystkim Yoh Asakure, jego prawą rękę.
-Cześć kochanie- powiedział z uśmiechem, całując mnie w policzek.
     Jak dla mnie to było za mało. Odwróciłam moją głowę, by jego usta dotknęły moich i pogłębiłam pocałunek. Oczywiście Ren nie pozostał dłużny. Wplątał swoją dłoń w moje włosy i poczułam jak smakuję mojej pomadki. Zawsze delikatnie malowałam usta. Tao uwielbiał moją malinową pomadkę. Zarzuciłam mu ręce na szyję i delikatnie rozchyliłam wargi. Nasze języki złączyły się. Jak zwykle poczułam motyle w brzuchu. Może to dziecinne, ale tylko Ren przez te wieki wywołał u mnie takie uczucia. W końcu oderwaliśmy się od siebie, choć ja wciąż opierałam głowę o jego piersi, a on objął mnie w pasie. Ciężko oddychaliśmy, ale nie chcieliśmy przerywać magicznej chwili. W jego ramionach czułam się jak królowa, a przede wszystkim w jego uścisku byłam bezpieczna, jakby nikt nie istniał, jakbym pozbyła się całkiem moich wrogów.
-Chodź, pewnie jesteś głodny- w końcu powiedziałam, prowadząc narzeczonego do kuchni.
     Pospiesznie odgrzałam obiad, czyli kurczaka po seczuańsku. Ren uwielbiał tradycyjne, chińskie potrawy, zresztą ja też.
-Coś się stało Yingzi, masz jakąś strapioną minę?- spytał z troską.
     Jak zwykle Tao rozgryzł mnie po kilku minutach. Zawsze był spostrzegawczy, a ze mnie czytał jak z otwartej księgi. Niestety nie mogłam mu powiedzieć o ciąży, dopóki nie podejmę ostatecznej decyzji. Na tę wieść Ren musi poczekać. W odpowiedzi pokiwałam przecząco głową. Na razie nie naciskał.
     Poszliśmy z obiadem do salonu i zaczęliśmy oglądać jakiś horror. Oczywiście tego typu kino wcale nie wywoływało mojego strachu. Podczas mojego długiego życia napatrzyłam się na gorsze koszmary. Jednak lubiłam wykorzystywać takie okazję i przy tandetnych scenach strachu wtulać się w Rena. Choć wydaje mi się, że i Tao zdawał sobie sprawę, iż moje przerażenie to zwykła farsa. Tym razem horror był na tyle przewidywalny, że aż z trudnością okazywałam strach. Dokładnie przewidziałam, w którym momencie coś wyskoczy i tym podobne. Z braku pomysłów poszłam po wino i lampki. Zaczęliśmy pić. Mam mocną głowę, więc raczej nie łatwo mnie było upić. Pamiętam jak na wojnie pijałam z Polakami i Rosjanami bimber. To miało przynajmniej procenty, a takie wino. Phi... Usnęłam jednak, ale oczywiście nie z upicia, ale z nudy.
     Obudziły mnie czyjeś kroki. Ja i Ren zasnęliśmy na kanapie. Lekko wystraszona potrząsnęłam delikatnie Tao. O tej porze nikt nie powinien bywać w okolicy naszego domu. Może i byłam przewrażliwiona, niestety pozostałości po pracy najemnika. Dzięki Bogu, mój narzeczony szybko ocknął się ze snu.
-Co się stało?- spytał półprzytomnie.
-Słyszę kroki- wyszeptałam.
     Te słowa podziałały na niego jak upierdliwy budzik. Zerwał się na nogi i pochwycił Guan Dao. Obok niego w gotowości stanął Tommy- Król Duchów i Bason. I kto tu był przewrażliwiony?
-Idę to sprawdzić, a ty tu czekaj i nie wychodź. Nie martw się- oznajmił.
     Już miał otworzyć drzwi, gdy niespodziewana eksplozja przerzuciła go na drugi koniec pokoju. Pobiegłam do niego bez zastanowienia. Dzięki Bogu, jego duchy stróże zamortyzowały upadek. Ren na lekko chwiejnych nogach wstał o własnych siłach. Przed nami stała zgraja dziesięciu czerwono-złotych robotów. Takie maszyny mogły pochodzić tylko z jednej firmy-Stark Industries, Tony'ego Starka. Tylko dlaczego do diaska atakuje nas ta kupa żelaza jednego z tych niby superbohaterów?
-Co ten Stark odpierdziela?!-warknął wkurzony Ren.
     Firma Tony'ego, znanego również jako Iron Man, współpracuje z Tao Company. Może jeden z Avengersów i mój narzeczony nie byli wielkimi przyjaciółmi, ale ich relacje układały się dobrze, dlaczego więc nagle roboty Starka nas atakują! 
-Yingzi idź do sypialni! Poradzę sobie!
-No wiesz co takie niemoralne rozkazy przed ślubem!- odparłam z uśmiechem- Raczej trzeba się przygotowywać do formułki "Póki śmierć nas nie rozłączy"- rzekłam.
     Za pomocą mocy iluzji przez chwile powstrzymałam maszyny przed dalszym atakiem, a sama pobiegłam po broń, wzięłam najlepszy pistolet i znów stałam koło mojego ukochanego.
-Odkąd się taką cnotką zrobiłaś, wczoraj nie narzekałaś na nasze niemoralne zabawy- powiedział i odciął rękę maszynie, która chciała w nas wycelować.
-Lepiej przestań, bo nie wiem kogo zaatakować- krzyknęłam i zaczęłam strzelać do zabawek Starka. Niestety wszystkie kule odbijały się od robotów. Musiałam wymyślić coś innego. Zauważyłam, że stałam pomiędzy dwiema maszynami, które celowały we mnie. Wpadłam na pomysł,  odskoczyłam z niewiarygodną szybkością, a zabawki Tony'ego zniszczyły siebie nawzajem. Dwie z głowy. Spojrzałam na Rena. Szedł jak burza, siejąc spustoszenie wśród robotów. Niestety nie zauważył żelaznej ręki, która zmierzała w jego stronę. Nie zdążył zareagować na moje wołanie, byłam od niego szybsza. Maszyna trzymała mnie w swoich mackach. 
-Misja skończona- oznajmił trzymający mnie robot.
     Nim zdążyłam zareagować pochłonęła mnie ciemność. Zdążyłam tylko zauważyć biegnącego w moja stronę Rena...
Ren:
     Byłem wściekły i bezsilny. Tego drugiego uczucia nienawidziłem najbardziej. Upadłem na kolana. Co oni chcą od Yingzi, z tego co zrozumiał to ona była celem. Co od niej chce ten cholerny Stark albo ta  cała T.A.R.C.Z.A.? Moja wściekłość zamieniła się w czyste furyoku. Wstałem bez problemu. Teleportowałem się wprost do siedziby Avengersów. Od razu wyskoczyły na mnie jakieś roboty. Jednym machnięciem Guan Dao zniszczyłem je wszystkie. Nagle rozległ się hałas alarmu. W moja stronę zaczęły lecieć niezliczone pociski. Król Duchów otoczył mnie barierą z furyoku, a każdy nabój odbijał się ode mnie jak piłka. Zniszczyłem pancerne drzwi, a za nimi w pełnej gotowości stali wszyscy Avengersi.
-Ren?- zapytał oniemiały Stark.
     Facet się musiał zdziwić. O szamanach nawet T.A.R.C.Z.A. nie miała pojęcia. Od wieków ludzie, mający kontakt z duchami pilnowali, by nikt tego nie odkrył. Gdy agenci Fury'ego odkryli, że grupka ludzi włada jakąś niezrozumiałą energią, chcieli tę sprawę wybadać. Jednak nie udało się, a Nick uznał, że możliwości T.A.R.C.Z.Y. są jak na razie zbyt małe dla tego projektu.
-Tak Tony. Pokłoń się przed Królem Szamanów, choć nie wiem czy zdążysz. Zabije cię wcześniej za porwanie mojej narzeczonej! 
     Już miałem zrobić zamach, gdy mój atak zablokowała katana należąca do Yoh.
-Ren! Uspokój się! Nie atakuj w gniewie! Musimy z nimi pogadać!- krzyczał zdesperowany szatyn. 
     Bylem wściekły, ale przerwałem atak. Miał racje, zresztą prawie jak zwykle. Nie mogłem atakować w gniewie, dopóki się nie dowiem, dlaczego ci pseudo bohaterowie porwali Yingzi i w jaki celu. 
-Renie- usłyszałem głos za sobą.
     Odwróciłem się. Spojrzałem w czarne, patrzące na mnie z surowością oczy Anny. W świecie szamanów najbardziej liczyły się dwie osoby. Król Szamanów, czyli ja i Władczyni Żywiołów, Anna już Asakura. Mimo wszystko ta druga postać jest bardziej owiana tajemnicami. Gdy Anna miała piętnaście  lat po prostu zniknęła, gdy wróciła po czterech latach. Całkiem się zmieniła. I nie chodzi tu tylko o wygląd, bo cóż była piękna. Długie, kręte blond włosy, jasna cera, duże, czarne oczy i majestatyczne rysy twarzy. Zmieniło się jednak coś ważniejszego. Zawsze będąc przy Annie czuło się respekt, ale dlatego, że wszyscy się jej bali. Teraz stojąc przed Asakurą czuło się takie dostojeństwo emanujące z jej osoby, że człowiek stawał się po prostu mały. Nawet fantastyczni Avengersi automatycznie opuścili głowy. Wiedziałem, że teraz jest zła. Po pierwsze przyszła w oficjalnym stroju, to znaczy prostą, białą, długą togę, z jedną warstwą materiału, która miała funkcję kaptura. Jej twarz pozostawała zakryta. Po drugie jej ton. Tym razem wiedziałem, że przeskrobałem. Współpracowałem ze Starkiem, jednym z Avengersów, ale i tak nie powinien się dowiedzieć o nas szamanach. Jednak wiedziałem, że gdyby to Yoh został porwany, ona zrobiłaby większa rozpierduchę. 
-Musimy się wszyscy uspokoić, na pewno zaistniałą sytuacje da się racjonalnie wytłumaczyć- powiedziała z powagą. 
-Tao, kumplu. Twoja żona jest całkiem niezła, ale wiesz, że  bym nigdy do niej nie startował. Pepper by mnie zabiła!- zapewnił Iron Man.
     Już miałem się na niego rzucić, ale odezwała się Anna. 
-To jak wytłumaczysz, że dom Rena zaatakowały maszyny ze Stark Industries?
-Nie rozmawiam z ludźmi, z którymi nie mam kontaktu wzrokowego- powiedział z cwaniackim uśmiechem.
     Byłem pewien, że tym razem Anna go podpali, ale stało się coś całkiem innego. Szata pani Asakury zaczęła się palić. Ukazała się nam Władczyni Żywiołów w czarnych rurkach i granatowym topie, jej tatuaż w kształcie gwiazdy jedności, który miała na ramieniu połyskiwał jak ogień, którym właśnie zaczęła  się bawić. 
-Tak lepiej panie Stark?- zapytała ze złośliwym uśmieszkiem. 
     Widziałem jak Tony zawiesza na blondynce swój pełen pożądania wzrok. Yoh, widząc to, objął ramieniem swoją żonę. Chciał pokazać, że czarnooka jest jego i nie ma zamiaru się nią dzielić. Jednak po minie Iron Mena  było widać, że  zaborczość Asakury mu nie przeszkadzała. 
-Ktoś włamał się nam do systemu- oznajmiła Czarna Wdowa-Dopiero chwilę przed waszym przybyciem zauważyliśmy brak robotów.  
-Dlaczego mam wam wie..- zacząłem, ale nie dane mi było dokończyć.
     Anna uciszyła mnie gestem dłoni. Czasami to strasznie irytowało. Zawsze traktowała mnie z góry, mimo że w świecie szamanów zajmowaliśmy tą samą pozycję. 
-Mówi prawdę-powiedziała krótko.
-Medium się znalazła- prychnęła Natasha.
-A żebyś wiedziała. I wiesz twoje myśli są bardzo głośne, a zwłaszcza ta: "jaki on ma seksowny tyłek", chyba nie chcesz bym głośno powiedziała o kim to?
-Ale jak?
     Romanoff patrzyła na Annę z ciekawą miną. No cóż... W naszym świecie reishi było rzadką umiejętnością, a co dopiero w szarym świcie zwykłych śmiertelników, no może nie do końca zwykłych. 
-W szamańskich kręgach ludzi z mają umiejętnością określa się jako widzących duszę, a w moim języku brzmi to reishi.
     Popatrzyłam na nią zdziwiony. Nagle zmieniła zdanie i chce wyjawić Avengersom naszą tajemnicę. 
-Szamani?- zapytał zdziwiony Kapitan Ameryka.
     Popatrzyłem na Annę. Skinęła głową, wiedziała o czym myślę. 
-T.A.R.C.Z.A. wiedziała o istnieniu niezwykłych ludzi, którzy czerpali energię z niezrozumiałych dla nich źródeł. Dzięki staraniom naszych ludzi nigdy nie odkryli prawdy, ale może nadszedł czas by to zrobić. Nie wiedzieli, skąd czerpiemy moc, gdyż tylko garstka wyjątkowych osób to widzi. Nazywamy się szamanami, a naszą moc dają nam duchy.
     Popatrzyli na mnie zdziwieni i wybuchnęli śmiechem. No cóż ich ograniczone umysły nie mogły pojąć takich prawd. 
-Nie wiedziałem, że współpracuje z czubkiem- odparł z sarkastycznym uśmiechem Tony.
-Nie do końca- usłyszałem za sobą głos.
     Odwróciłem się. Za nami stał czarnoskóry mężczyzna z czarną opaską na oku. Domyślałem się, że to znany Nick Fury.
-W końcu poznaliśmy prawdę. Jak się nie mylę w tym pomieszczeniu jest osiem duchów- oznajmił nowo przybyły.
-Chyba nie wierzysz w te głupoty Nick!- warknęła Czarna Wdowa.
-W końcu mogliśmy ustawić naszą aparaturę. Dokładnie obok nich znajduje się osiem postaci i to nie są istoty z tego świata.
     Moja cierpliwość się kończyła. Zamiast szukać Yingzi oni zaczęli zażartą dyskusję czy nam ufają czy nie. 
-Jasna cholera! Moja narzeczona została porwana, a wy kłócicie się, czy duch istnieją! Myślcie co chcecie, ale to przez technologię Starka Yingzi została porwana i waszym zasranym obowiązkiem jest mi pomóc ja odszukać.
-T.A.R.C.Z.A. już wzięła się do roboty- oznajmił czarnoskóry.
     Nagle salę rozświetliło światło błyskawic i pojawił się Thor. Wiedziałem, że brakuję jakiegoś z tych oszołomów. 
-Nie ma Lokiego! Uciekł!- krzyczał bóg gromów.
-Chyba już wiemy kto porwał naszą Yingzi- mruknęła Anna.
     Dopiero teraz Asgardczyk zauważył gości Avengersów. 
-Loki zrobił komuś krzywdę?- zapytał przestraszony syn Odyna.
-Porwał moją narzeczoną-oznajmiłem pozbawionym emocji głosem. 
Yingzi:
     Obudziłam się w ogromnym, czarnym, z wyrzeźbionymi wężami na ozdobnych kolumienkach łożu, przykryta tego samego koloru, satynową pościelą. Pokój, w którym się znajdywałam wydawał się być w całości wykonany z czarnego kryształu. Oprócz mojego łóżka znajdywała się tam duża, hebanowa szafa i wykonana z tego samego drzewa półka na książki wypełniona po brzegi. Nagle usłyszałam skrzypienie drzwi. W progu stanął przystojny brunet o jasnej cerze i zielonych oczach. Chłód jaki od niego bił, był dla mnie dziwniejszy niż to jego dziwne ubranie. Gościu chyba lubi czarny i zielony.
-Czego ode mnie chcesz?- spytałam wkurzona, zanim on zapytał mnie o cokolwiek. 
-Bez nerwów- odpowiedział głos tuż za moim uchem.
     Jakimś sposobem mężczyzna w ułamku sekundy znalazł się obok mnie na moim łóżku. 
-Kim jesteś?!- krzyknęłam, zrywając się z łóżka. 
     Znów brunet znalazł się obok mnie. 
-Jestem Loki- powiedziawszy to, odgarnął mi niesforny kosmyk za ucho. 
     Tego było za wiele. Mimo że moim wrogiem okazał się sam asgardzki bóg, który jest chyba znany każdemu na Ziemi, nie mogłam pozostać bierna. Prawy sierpowy należał mu się za zbytnią poufałość. Uderzenie było na tyle silne, że powaliło wroga ludzi na kolana. Szybko powstał... Na początku w jego oczach widoczny był szał, potem zdziwienie, a na końcu obojętność, choć na jego ustach widniał sarkastyczny uśmieszek.
-Widzę, że to co o tobie mówią jest prawdą- powiedział.
     Moje ciało uniosło się. Swoją mocą sprawił, że nie mogłam wykonać żadnego ruchu. 
-Teraz sobie pogawędzimy- powiedział ze satysfakcją.
Ren:
-Jesteś wstanie określić gdzie jest?- spytałem z nadzieją Annę.
     Asakura spojrzała nam mnie ze smutkiem.
-W przypadku Lokiego zwykłe zaklęcia lokalizujące nie dadzą rady, czy w moim wykonaniu, czy też twoim- odparła ze smutkiem.
     Byliśmy tak skupieni na rozmowie, że w ogolę nie zwracaliśmy uwagi na resztę. 
-Anno- zaczął Tony.
     Blondynka spojrzała na niego ostro.
-Nie wiedziałam, że jesteśmy na ty, panie Stark. 
-Lubie ostre dziewczyny- odparł z łobuzerskim uśmiechem- Ale jak na razie nie ma czasu na flirty pani Asakura.
     Mogę przysiądź, że na to stwierdzenie policzki czarnookiej delikatnie się zarumieniły. Biedny Yoh, jakby mógł zacząłby miotać gromami.   
-Macie te swoje duchy. Są one widoczne dla Asgardczyków?
-Tylko jeśli zastosujemy odpowiednie zaklęcia, umiejętność widzenia dusz jest przeznaczona dla nielicznych grup, w każdym ze światów- odpowiedział za Władczynię Żywiołów Thor.
-Wiedziałeś o istnieniu szamanów?!- zapytał zaskoczony Iron Man. 
     Bóg gromów pokiwał głową nieznacznie.
-Ren, jaki mamy procent szans, iż Loki wie, że narzeczonym Yingzi jest szaman?-spytała blondynka.
-Niewiele, nie powinien wiedzieć. 
-To znaczy, że twój pomysł Tony-san jest całkiem dobry. Nie jesteś takim idiotą, jakiego udajesz- powiedziała Anna.
     Wszyscy spojrzeli na tę dwójkę pytająco.  
-Wyślemy duchy, by przeszukały wszystkie światy.
     Wiedziałem o co jej chodzi. Rytuał, który ma zwołać wszelkie duchy. Bardzo ryzykowny.
-Jesteś gotowa?- spytałem.
-A ty?- odparła pytaniem. 
     Nie potrzebne były już słowa. Czas na wzywanie przyjaciół z zaświatów. 
Yingzi:
-Jak zyskałaś nieśmiertelność? To jedyna moc jaką posiadasz?- zadawał mi pytania bóg kłamstw.
     Tak oto dowiedziałam się o co chodzi Lokiemu. Moja nieśmiertelność stanowiła dla niego zagadkę, którą chciał rozwiązać i zdobyć to co ja. Szkoda, że nie wiedział, że to nie możliwe. 
-Mów! To nie musi tak wyglądać! Oboje nieśmiertelni, piękni i silni. Możemy władać wszystkimi światami. Uczynię cię królową Asgardu. Ten twój kochaś wkrótce umrze, a my możemy razem żyć długo, a jeśli wyznasz mi swój sekret, zostaniemy wieczni.
     Szkoda mi go... Nigdy nie zaznał miłości skoro uważa, że dla władzy wyrzeknę się Rena. 
-A co jeśli się nie zgodzę? Nie możesz mnie torturować, wiesz o tym- powiedziałam z ironicznym uśmieszkiem.
     Doznałam szoku. Na jego twarzy zamiast zawodu dostrzegłam tryumf.
-Widzisz, znam twój mały sekret- szepnął mi do ucha, delikatnie dotykając mojego brzucha.
     Przełknęłam gulę w gardle, chciałam się wyrwać, ale moc czarownika była ogromna.
-Ani się waż- warknęłam.
-Wprawdzie tobie nic nie grozi, ale twoje dziecko nie jest nieśmiertelne. Chcesz sprawdzić, czy przetrwa jak mocno poturbuję jego matkę?- zapytał z udawaną troską w głosie. -Przemyśl to Yingzi.
     Wypowiedziawszy te słowa, zostawił mnie samą. Przynajmniej miałam taką nadzieje.
     Nagle usłyszałam głos w głowie. Yingzi, to z pewnością była Anna. Znaleźli mnie! 
     Posłuchaj Yingzi... To miejsce jest bardzo pilnie strzeżone. Nie wejdziemy tam niezauważeni bez twojej pomocy. Czego dokładnie chce od ciebie Loki?
     Sekretu nieśmiertelności, pomyślałam, mając nadzieję, że blondynka to usłyszy.
     W takim razie musisz spełnić jego prośbę.
     Zwariowałaś, skarciłam ją w myślach. Asakura doskonale znała cenę nieśmiertelności. Tylko osoba o czystym sercu mogła przeżyć wypicie z tej przeklętej rzeki. W innym wypadku taki człowiek umierał... A czym jest nieśmiertelność?! Przekleństwem...
     Nie martw się, jest  bogiem. Zostanie tylko osłabiony, a Thor będzie miał szansę go złapać. Ten łotr musi trafić z powrotem do więzienia. 
     Jesteś pewna, że to go nie zabije?, spytałam ją w myślach dla pewności.
     Tak, otrzymałam odpowiedz. 
     Ren:
-I co?- zapytałem przejęty.
-Wiadomość przekazana- powiedziała Anna- On poluje na całkowitą nieśmiertelność.
     Thor spojrzał zaciekawiony, a zarazem przestraszony. Loki, którego da się zabić i uszkodzić stanowił problem, a co dopiero bóg kłamstw, który by zyskał nieśmiertelność.
-I po co mu do tego narzeczona Rena?- spytał gromowładny.
-Ona jest nieśmiertelna-odparłem głucho.
     Wszyscy popatrzyli na mnie jak na szaleńca. Pewnie nie mogli uwierzyć, że śmiertelniczka zyskała moc, która nie śniła się asgardzkim bogom. 
-Jak to możliwe? T.A.R.C.Z.A. nie ma informacji o takim człowieku, chociaż... Mówiono o najemniczce, Chince. Chodziły plotki, że o tysięcy lat ta sama kobieta, doskonała morderczyni zajmowała się różnymi zadaniami. Jednak uznano to za legendę, a kobietę za zmieniające się dziewczyny  tej samej rodziny. No wiecie taki rodzinny biznes... Zajęliśmy się jednak tą sprawą, ale nie mogliśmy wytropić Chinki- opowiedział Fury.  
-Czyli szukamy przestępczyni? Świetnie- mruknął niezadowolony Tony.
     Tego było za wiele. Mógł obrażać mnie, ale mojej rodziny nie pozwolę!
-Nie nazywaj jej tak skoro nic nie wiesz! Nawet jeśli popełniła w życiu błąd odpokutowała go w stu procentach! A ty Stark taki idealny jesteś?
     Widziałem, że ma zamiar odpyskować. Dzięki Bogu nie zdążył.
-Mimo twojej niechęci do Yingzi-chan, naszym obowiązkiem jest chronienie tego świata. A Loki jest zagrożeniem niewątpliwym. Bez was czy z wami wybieramy się do Tang zai.
     Na te słowa Avengersi zrobili oburzone miny. Jak to chcemy ratować świat bez nich? Żałośni... 
-Kim jest Tang zai?- spytała Czarna Wdowa.
-Chińskim i kobiecym odpowiednikiem mojego brata. Wielbicielka lisów- odparł Thor.
     Blondynka spojrzała na niego zaciekawiona.
-Skąd o niej wiesz?
-W Asgardzie krążą o niej legendy.
     Zadumana Anna kiwnęła głową. Spojrzała porozumiewawczo na mnie i na Thora. Bez zbędnych ceregieli teleportowaliśmy się tuż przed świętą ziemią w moich rodzinnych Chinach.
 Yingzi:
-Mówisz, że napiłaś się wody i zyskałaś nieśmiertelność?- spytał zdumiony Loki.
     Przez chwilę się nie odzywałam. Oglądałam krajobrazy z moich najgorszych wspomnień. 
-To nie jest zwykła woda, tylko święta!- warknęłam- Strzeże ją Tang zai.
     Asgardzki bóg nie mógł pojąć, że legendarna demonica istnieje naprawdę. 
-Witam! A któż to mnie odwiedził? Kochana Yingzi i sam bóg kłamstw Loki... Niesamowita wizyta-  przywitała nas niezwykła kobieta o dziesięciu ogonach i lisich uszach- Pewnie przyszedłeś skorzystać z wody życia wiecznego.
     Chce go skusić tak jak mnie. Powoli zaczynam mieć wyrzuty sumienia. Zachowuję się jak lisia dziewczyna, tak samo chcę go oszukać.
-Pozwolisz mi tam dojść po dobroci?- spytał Loki.
-Nie!-krzyknęła i wykonała zamach szponami, które urosły jej do kolosalnych rozmiarów.
     Nie rozumiałam o co jej chodzi. Dlaczego nie chciała dopuścić do wody boga oszustw? Nie... To nie to! Ona też jest boginią kłamstw. Jej postępowanie nigdy nie jest oczywiste. Ona chciała wzbudzić w Lokim pragnienie tej wody. Pragnęła, by ten bez zastanowienia spożył napój, który sprawi mu cierpienie. Nie rozumiałam tylko jednego. Dlaczego demonica chce się go pozbyć?
     Rozpoczęła się walka. Dwa złowrogie strumienie energii nacierały na siebie. To nie była walka na oręż, siłę, ale na potęgę, która emanowała od obydwu bożków. Tang zai traciła siły. Nie wiem, czy specjalnie, ale przegrywała walkę. W końcu Loki przyparł ją do skał. Jej nadgarstki ozdobiły magiczne kajdanki, uniemożliwiające ruch. 
-Zaraz cię zabiję, ale na chwilkę cię jeszcze potrzebuję- oznajmił Chince czarownik. 
     Podszedł do wody, a w jego ręku pojawił się szmaragdowy kielich. Napełnił go wodą. Podszedł do demonicy i chwycił jej podbródek. 
-Teraz sobie sprawdzę tę waszą wodę. 
     Jednym zaklęciem zmusił usta Tang zai do otwarcia. Pierwsza kropla już miała spłynąć do gardła bogini kłamstw. Gdy nagle zniknęła i pojawiła się tuż obok. Myślałam, że zaklęć Lokiego nie da się tak po prostu złamać! Popatrzyłam na boga oszustw. Nie wydawał się być zdziwiony zaistniałą sytuacją. To raczej lisia kobieta popatrzyła ze zdumieniem na spokojnego czarownika. 
-Zdziwiłbym się jakby te bransoletki byłyby wstanie cię powstrzymać- zaśmiał się.
     Teraz Tang zai była w istnym szoku. Kłamca został oszukany. To ona miała wygrać w tym pojedynku, znam ją na tyle by wiedzieć, że ona kocha wygrywać. Zamiast tego kajdanki zamieniły się w dwa węże i niespodziewanie ukąsiły kłamczuchę. Chinka zaczęła zwijać się z bólu. 
-Wiedziałem, że coś nie tak z tą wodą! Wypiłabyś ją, gdyby była bezpieczna!- krzyknął do Tang zai.- Chciałaś mnie oszukać!- zwrócił się do mnie.
     Już miał na mnie naskoczyć, ale wtedy lisia kobieta z trudem wysapała.
-Napiję się tego. 
     Loki ze zdziwioną miną podszedł do demonicy. Zapewne nie spodziewał się, że kobieta będzie chciała to wypić. Jednym haustem opróżniła drogocenny kielich. Objęło ją złote światło i przybrała swoją prawdziwą postać lisicy.
     Czarownik bez zastanowienia się, odwrócił się i nabrał w ręce przeklętej wody. Napił się. W tym samym momencie złapał się za serce i skulił się z bólu. Po prostu wił się po ziemi. Teraz już pewnie zrozumiał, że to co widział to zwykła iluzja.
-Teraz poznałeś moc iluzji nieśmiertelnej. Oszukałam was oboje kłamcy- powiedziałam z tryumfem, patrząc na cierpiących bożków.
-Zabiję cię suko!- krzyknął, łapiąc ostatkiem sił berło.
     W ostatniej chwili broń została mu wytrącona przez znane mi Guan Dao. Mój Ren! Bez zastanowienia pobiegłam w jego stronę i wpadłam w jego objęcia. 
     W tym samym czasie Thor dosłownie przygwoździł swoim młotem brata, a pozostali Avengersi otoczyli demonice. Wszyscy mieli nadzieję, że kwestia Lokiego została rozwiązana, ale bóg kłamstw miał na tyle siły, by wykonać teleportację. Na nic się zdał ogień Anny, skierowany w jego stronę. Loki zniknął.
     Ja jednak byłam zajęta czymś innym. Usta Rena okazały się ciekawsze od reszty świata. W końcu z trudem oderwałam się od Tao.
-Nie możemy!-powiedziałam.
     Zdecydowałam. Nie odejdę bez pożegnania. Musi wiedzieć, że to wszystko nie ma sensu. 
-Krępuję cię ich obecność- szepnął mi do ucha.
-To nie ma sensu Ren- oznajmiłam cicho- Ty zaczniesz się starzeć,umrzesz.A ja nie zmienię się.
     Popatrzył na mnie wściekły. Nabrał głęboki wdech. 
- Przeszkadza ci być żoną starca?- oznajmił ze śmiechem.
-Nawet tak nie mów! Nie przeszkadzałeś mi jako przedszkolak, jako dzieciak i jako rozkapryszony nastolatek! Będę kochać nawet staruszka! Ale co ty potem będziesz wmawiał ludziom, że jestem twoją wnuczką? A ja... Znów zostanę sama. Będziemy cierpieć razem!
     Musiałam to wszystko wykrzyczeć. Nie mogłam swoich obaw wciąż dusić w sobie! Dopiero po chwili zauważyłam, że Asakurowie i Avengersi z zainteresowaniem słuchają naszej kłótni. Nawet nie miałam czasu im powiedzieć co o tym myślę.
-Kocham cię Yingzi. Wiesz co czułem, gdy dowiedziałem się, że porwał cię ten szaleniec Loki. Gdyby ci coś zrobił... Ja nie przeżyłbym tego. To ty mnie zmieniłaś... To dzięki tobie mogę żyć z wyrzutami sumienia- powiedział i delikatnie mnie objął. Bez zastanowienia zawiesiłam swoje ręce na jego karku.- Chcę przeprowadzić rytuał krwi. Chcę na wieki pozostać twoim sługą.
-Nie, nie możesz! Wiesz jakim przekleństwem jest nieśmiertelność! Będziesz na zawsze żył w cierpieniu.
-Naprawdę uważasz, że lata wspólnie spędzone były okropne?
     Jak on mógł mnie o to pytać? Ostatnie niecałe dwie dekady to najlepsze chwile w moim życiu.
-To najszczęśliwsze lata mego życia.
-Więc i cała wieczność spędzona razem będzie piękna. 
     Popatrzyłam na niego szczęśliwa. Łzy mimowolnie spływały po moich policzkach. Wpiłam się w jego usta. On w tym czasie delikatnie rozciął mi skórę tuż przy obojczyku. Poczułam znany mi zapach krwi i delikatne usta pieszczące moją skórę. 
-Też cię kocham- wysapałam wyczerpana- Mam nadzieję, że Loki też znajdzie kogoś kto go pokocha...
     To ostatnie słowa, które zapamiętałam... Zemdlałam.
        ***
     Dwa miesiące później wzięliśmy ślub. Uczestniczyli w nim również Avengersi i Fury , z którymi rozpoczęliśmy współpracę. W końcu i szamanom i bohaterom zależało na tym świecie, a razem byliśmy niezwyciężeni.
     Na świat przyszedł Men Tao. Szaman, a do tego po mamusi mistrz hipnozy i iluzji. Od początku to było widać. Nie tak łatwo mnie przekonać do podarowania kolejnych cukierków. Mu to się o dziwo zawsze udawało.
     A jeśli chcecie wiedzieć, czy w Lokim jest choć ziarno dobra i miłości musi już zagłębić się w inną historię http://rehabilitation-by-avengers.blogspot.com/


     


      










     






     



     


     


 

   

niedziela, 16 sierpnia 2015

Kopciuszek

Dawno, dawno temu, gdy Ziemia powitała nowy XI wiek, turniej szamanów wygrał Hao Asakura. Był on władcą sprawiedliwym, dbającym o naturę i równowagę na świecie. W owych latach nasz świat zamieszkiwały trzy gatunki ludzkie... Zwykli ludzie, szamani i czarownicy. Ci ostatni prawie w zupełności nie wytrwali naszych czasów. Wielu czarodziei dało początek mediom, które całkiem zapomniały o swoich magicznych korzeniach.
Hao rządził samotnie, mimo rad Króla Duchów nie szukał swojej królowej. Uważał, że samotność  to pokuta za lata, w których nienawiść przejęła kontrolę nad jego człowieczeństwem.
Alisson należała do najbogatszych rodzin arystokratycznych Średniowiecza, Kyoyama' ów. Do tego była potężną czarodziejką posługującą się mocami wszystkich żywiołów. Wychowywała się w szczęściu u boku kochających rodziców. Niestety, gdy skończyła 14 lat jej matka umarła na panującą wtedy epidemię cholery. Żadne zaklęcia nie mogły jej pomóc. Ojciec pięknej nastolatki popadł w ogromną depresję. Jego córka, drobna blondynka o czarnych oczach, opiekowała się nim bez ustanku. Ona i on bardzo kochali panią tego domu i nie mogli poradzić sobie z jej śmiercią. Minął kolejny rok... Przyjaciel jej ojca zmarł i osierocił dwie córki. Ich matka była majętną kobietą, a po odczekaniu czasu przeznaczonego na żałobę, ojciec Alisson ożenił się z wdową.
     Nowe członkinie rodziny były urodziwymi kobietami, ale niestety o bardzo złych sercach. Macochą Alisson została długowłosa szatynka o brązowym, ale zimnym spojrzeniu. Blada cera kontrastowała z pełnymi, krwistoczerwonymi ustami. Miała może czterdzieści lat, a swój wiek podkreślała swoimi ciemnymi, już nie tak bogatymi sukniami, jak nosiły jej córki. Biła od niej aura chłodu i opanowania. Blondynka często porównywała ją do wampira...  Keiko, bo tak nazywała się owa dama, posiadała dwie córki. Starszą, szesnastoletnią Pirikę, która odznaczała się pięknymi, aczkolwiek zimnymi błękitnymi oczami, oraz tego samego koloru włosami. Jej cera, blada jak matki, momentami wydawała się być z lodu. Starsza z sióstr uwielbiała drogie stroje. Dla Alisson jedną z nielicznych uciech stanowiły nieudane próby wejścia do sypialni przez Pirikę w swoich bufiastych sukniach, po prostu nie mogła zmieścić się w progu. Tamao, w odróżnianiu od siostry, odznaczała się różowymi oczami i włosami. Na pierwszy rzut oka wydawała się słodką idiotką, ale jak chciała potrafiła zranić najbardziej. Postawa i wygląd aniołka u tej piętnastolatki były tylko zwykłymi pozorami.
Niedługo po ponownym małżeństwie, ojciec Alisson został wezwany w sprawie czarownic, które zostały oskarżone o uprawianie magii i skazane na śmierć przez zwykłych ludzi. Pan Kyoyama zajmował się wyciąganiem istot magicznych z ludzkich wiezień. Tak było i tym razem... Jednak już nie wrócił. Przez chwilę nieuwagi został zdemaskowany podczas teleportacji więźniów. Podpalono więzienie. Ojciec blondynki ochronił wszystkich, ale sam przepłacił to życiem.
Macocha po śmierci ojca zmieniła się diametralnie, a wraz z nią jej córki. Alisson już nie była częścią rodziny. Odebrały jej wszystko, a jako wyraz swej wspaniałomyślności uczyniły z niej służącą. Blondynka  zawsze była zbyt milutka i mało asertywna. Wszyscy w okolicy nazywali ją aniołem. Taka już była. Z pokorą przyjęła to co zgotował jej los i stała się służącą we własnym domu.
Kyoyama przestała uczęszczać na drogie lekcje, czytać, śpiewać i malować. Nawet nie miała czasu, by dobrze udoskonalić swoje moce. Tata jej powtarzał, że była najpotężniejsza z rodu. Żaden żywioł nie sprawiał jej problemu. Każdym potrafiła się posługiwać.
Od tego momentu Alisson w dzień w dzień wstawała o piątej rano. Przygotowywała ubrania swoim siostrom i macosze. Karmiła zwierzęta domowe. Robiła śniadania. Potem pomagała „rodzinie” się ubrać i uczesać... i zwoływała na śniadanie. Była to już godzina ósma. Wtedy dopiero miała prawo zjeść. Potem szła na zakupy do odległego miasta, oddawała tam również produkty domowe na targ. Macocha mimo bogactw była bardzo skąpa, toteż nie przepuściła żadnej okazji zarobku. Później Kyoyama gotowała obiad, punkt pierwsza posiłek miał być gotowy. Potem znów karmienie zwierząt i sprzątanie ogromnego dworu, oraz doglądanie ogrodu. Na dziewiętnastą kolacja. Potem jeszcze sprzątanie kuchni. Przygotowywanie kąpieli dla sióstr i macochy. Pranie tych wszystkich sukienek. Generalnie prace czarnooka kończyła o jedenastej w nocy. Jednak zawsze starała się po kryjomu zgłębiać tajniki magii. Dzięki tej godzinie dziennie jej umiejętności polepszyły się.
Nowa rodzina odebrała czarodziejce wszystko. Nawet imię. Uznały, że dla służącej bardziej pasuję Kopciuszek niż Alisson.
Jednak po roku mordęgi, nastały nowe, lepsze czasy.
-Kopciuchu idź do miasta! U naszej krawcowej zamówiłam kapelusze i ktoś musi je odebrać!- powiedziała Keiko zaraz po śniadaniu- Pamiętaj, jeśli choć jeden z nich zniszczysz to srogo to odpokutujesz!
-Oczywiście pani matko, będę uważać- zapewniła Alisson.
Blondynka jak najszybciej wyruszyła do miasta. Oprócz nauki magii, to najbardziej wyjazdy do miasta lubiła w planie dnia. To ten nieliczny czas, gdy nie musi patrzeć na swoją przyszywaną rodzinkę.
Bardzo szybko pędziła na koniu. Uwielbiała czuć wiatr we włosach i tę dziwną wolność, która niestety była tylko złudzeniem. Nastało coś niespodziewanego. Huk jaki wydał atakujący szaman, spłoszył konia. Chciała go uspokoić, ale na próżno. Ruszył w dzikim pędzie. Nagle usłyszała obok niej galopującego konia. Odwróciła się niepewnie. Podążał za nią młody mężczyzna, zapewne szlachcic. Przystojny, długowłosy szatyn o brązowym spojrzeniu usiłował zatrzymać zwierzę blondynki. W końcu chwycił pewnym ruchem grzywę rumaka. Stanęli.
-Nic panience nie jest?- zapytał z łobuzerskim uśmieszkiem.
-Nic... Zresztą dałabym sobie radę sama- powiedziała z kamienną miną.
Zaśmiał się.
-Własnie widzę.
-Gdyby nie pańska walka, moja klacz by się nie wystraszyła.
-Niestety taka moja praca- odparł, puszczając mi oko- Naprawdę panienka nie wie kim jestem. 
-Z przykrością muszę oznajmić, że nie nie wiem. Rycerz może?
-Tak!- odparł szybko, nawet za bardzo.
-Jak pana zwą?
-Hao...
-To tak samo jak nasz król!
Wtem młoda dziewczyna przypomniała sobie zlecenie od macochy. Nerwowo przygotowała się do jazdy.
-Miło było, ale muszę pędzić.
W tym momencie ruszyła galopem do miasta.
-Jak masz na imię?!- usłyszała krzyk.
Już nie zdążyła usłyszeć, jak jej nowego znajomego zawołano z okrzykiem: Królu!
W mieście usłyszała wieść: Młody władca organizuje huczny bal. Miał na nim wybrać małżonkę. Zaproszona była każda panna z umiejętnościami szamańskimi lub magicznymi. Widocznie Król Duchów postawił na swoim i namówił Hao do ślubu.
Alisson wróciła do domu i przekazała wieść swoim siostrą i macosze. Bardzo się ożywiły dzięki temu całemu balowi. Blondynka też była zadowolona, myślała , że może spotka Hao. I najważniejsze! Też jako czarownica mogła przyjść! Na jej niekorzyść jej rodzina też posiadała dary. Keiko była miko, miała moc porozumiewania się z bóstwami, choć Alisson nie wierzyła, by kobieta ucinała sobie z nimi dyskusje, prędzej z samym diabłem. Pirika i Tamao były przeciętnymi szamankami. Mimo ładnego wyglądu, przyrodnie siostry blondynki nie grzeszyły inteligencją. 
-Pani matko- odezwała się cicho Alisson.
-Tak drogie dziecko?- spytała ironicznie.
-Mogę iść na bal? Mam prawo tam być? Suknie jestem w stanie zdobyć!- powiedziała blondynka z entuzjazmem.
Macocha podeszła do pasierbicy i dotknęła jej zmęczonych rąk.
-Naprawdę uważasz, że bal jest miejscem dla niezbyt urodziwej służącej, biedny naiwny Kopciuszek- powiedziała smutnym głosem, mimo że jej twarz wyrażała coś zupełnie innego.
Pasierbica pani Keiko wybiegła z pokoju. Nie była w stanie nic więcej powiedzieć. Co najgorsze tyle razy powtarzane kłamstwo sprawiło, że biedna czarodziejka uwierzyła, że jest brzydka, a szczęście się nigdy do niej nie uśmiechnie.
Tego wieczoru Alisson rzewnie płakała. Zawsze była dobra. Kierowała się zasadą, że dobro, które się daje innym wraca stokrotnie. Ale dziewczyna nie rozumiała, jak długo ma jeszcze czekać. Ścisnęła pięści, jej oczy wypełnił ogień, żywioł, z którym utożsamiała się najlepiej.
Nie, powiedziała w myślach.
Resztę nocy spędziła na pakowaniu swoich rzeczy. Koniec z poniewierką. Pójdzie na bal, uwiedzie księcia, zniszczy macochę i siostry, zdobędzie tron, osiągnie to co chcą jej siostry- mroczny plan wypełnił do reszty jej dobre serce.
Przed wyjście przebrała się w jedną z nielicznych niedziurawych i niepoplamionych sukienek i wybiegła w noc. Cichutko weszła do stajni i wyprowadziła swojego konia. Za pomocą prostego zaklęcia wyciszyła siebie i klacz. Bezszelestnie wyruszyła w las.
Czuła wolność. Bez opamiętania śmiała się w głos. Dawno nie odczuwała takiej radości i swobody za razem.
 Nagle usłyszała odgłosy walki. Bezgłośnie przyszła w miejsce pojedynku. Jedną ze stron konfliktu znała, był to Hao, ten rycerz, którego poznała poprzedniego dnia. Z drugiej strony walczył mężczyzna z bardzo złowrogą energią. Blondynka nie mogła pojąć, jak człowiek może mieć w sobie aż tak dużo nienawiści, gdy nagle ujrzała oczy przystojnego blondyna... były puste. Pozbawione źrenic,tęczówki, całe białe! To demon, pomyślała.
Walka była równa. Jak na razie nie dało się określić, który z panów jest bliżej zwycięstwa. W pewnym momencie demon za plecami Hao, zaczął swoją mocą unosić ostry kamień. Domyślając się, że chce zagrać nie fair, Kopciuszek szybko popędził na koniu i wciągnął szamana na klacz. Odłamek skalny ugodził blondyna prosto w pierś. Ze śmiechem wyjął obce ciało z serca i wycelował mroczną energię w parę.
-Teraz ratują cię piękne niewiasty Hao? Zawiodłem się- zasyczał.
Nagle pojawił się blisko dziewczyny i złapał jej podbródek.
-Nie warto ślicznotko- wyszeptał uwodzicielsko wprost w jej usta.
W tym momencie przy szyi demona pojawił się miecz Hao.
-Wiem, że jesteś gnidą, ale żeby posuwać się do kantów w walce. Zawiodłem się- odwarknął szatyn.
Mężczyzna o pustych oczach pojawił się parę metrów dalej.
Alisson mocno podenerwowana ta sytuacją, skumulowała swoją energię w jeden cios. Na razie tworzyła niewidzialną kulę z wszystkich żywiołów i czekała na odpowiedni moment.
-Uciekaj!- krzyknął szatyn do blondynki.- Sto procent furyoku- wypowiedział i skierował swój atak, blondynka pośpiesznie do jego strumienia mocy, dodała swoją energię. Nastąpiła eksplozja, która odrzuciła naszą bohaterkę i brązowookiego na pobliskie drzewa. Ciężko ranny demon niestety zdołał ostatkiem sił teleportować się do Ciemnej Strony.
-Nie wiedziałem, że jesteś czarodziejką- powiedział, próbując wstać.
Czarodziejka oparła się o drzewo i z ledwością utrzymywała się na dwóch nogach.
-A ty mi mówiłeś, że jesteś rycerzem, a nie pogromcą demonów.
-Bo nim nie jestem- powiedział wstając.
Udawało się mu utrzymywać na chwiejnych nogach.
-Twój przełożony obarcza cię wieloma obowiązkami- stwierdziła.
-Masz na myśli króla?- spytał zdziwiony.
-Tak, wydaje mi się, że to on powinien walczyć z Władcą Demonów-oznajmiła.
Alisson była trochę zła na zwycięzce Turnieju Szamanów, że na tak niebezpieczny pojedynek wysyła swoich podwładnych.
-Sam wyruszyłem jak głupi. Widocznie masz rację. Trzeba było zostawić tę robotę Królowi Szamanów- powiedział Hao, nie mógł dopuścić, by jedyna osoba, która z nim normalnie rozmawiała, dowiedziała się, że to on miał na nazwisko Asakura.
-To następnym razem nie pakuj się w takie problemy- powiedziała blondynka.- A właśnie od kiedy to jesteśmy na ty?-zapytała.
-Od kiedy ja tak postanowiłem- odparł z łobuzerskim uśmiechem.
Kopciuszek prychnął, nie mogła pojąć skąd u jej rozmówcy tyle pewności siebie.
-Ważniak się znalazł- powiedziała i już pewnym krokiem weszła na konia.
-Już się zbierasz?- spytał.
-Muszę sobie znaleźć miejsce na nocleg, a jutro poszukać pracy- odparła z nieukrywana radością.
Hao zdziwił się na widok blondynki, normalny człowiek w takiej sytuacji zamartwiałby się o swoją przyszłość, a czarodziejka wręcz przeciwnie... Cieszyła się na wieść o pozyskiwaniu pieniędzy.
-Wydawało mi się, że pracujesz u wdowy Kyoyama?
Alisson mocniej chwyciła grzywę swojego rumaka.
-Nigdy więcej nie będę robić za służącą we własnym domu-oznajmiła i bez pożegnania, pogalopowała na polane, gdzie mogła przenocować w spokoju.
Za sobą usłyszała jeszcze krzyk szamana: Bądź jutro po zachodzie słońca!
Postanowiła, że będzie. Nie wiedziała co, ale ciągnęło ją do młodego arystokraty.
Szatyn coraz bardziej zagłębiał się w tajemnice blondynki. Nadal nie poznał jej imienia. Do tego powiedziała, że dwór wdowy to jej dom, a według Hao nie możliwe było, aby czarodziejka była Alisson Kyoyamą. Przecież córka zmarłego, miała umrzeć na suchoty niedługo po nim.
Następnego dnia blondynka wyruszyła do miasta i zaczęła pracować u miejscowej krawcowej, Jun. Owa trzydziestoletnia kobieta mogła pochwalić się niesłychaną dobrocią i urokiem. Ta zielonowłosa i niebieskooka doshi, pochodziła z bardzo bogatej rodziny szamańskiej- Tao. Pani Umemiya, bo takie przybrała nazwisko po mężu, w imię miłości do skromnego karczmarza, wyrzekła się własnej rodziny. Doczekała się jak na razie trojki dzieci. Najstarszej białowłosej, czerwonookiej Jeanne, która własnie kończy dwanaście lat. Syna Horokeu, dziesięciolatka o niezwykłej niebieskiej czuprynie i tego samego koloru oczach. I najmłodszego Mante, dwuletniego, słodkiego blondyna.
Jun przyjęła blondynkę bez najmniejszego problemu. Znały się już trochę i zielonowłosa bez zastanowienia przyjęła czarodziejkę, która nie śmierdziała złamanym groszem.
Panna Kyoyama od pierwszego dnia wzięła się do ciężkiej pracy. Dawała z siebie wszystko, by zwrócić koszty utrzymania państwu Umemiya.
Wieczorem Kopciuszek postanowił spotkać się z Hao.
Gdy szaman zobaczył, jak dziewczyna idzie w jego stronę, od razu ruszył w jej stronę. Może to dziwne, ale Alisson stała się dla szatyna kimś ważnym. Do tego był winny jej życie.
-Witaj- powitał blondynkę wesoło i podał jej czerwoną różę, którą chował za plecami.-Wczoraj nawet nie zdążyłem ci podziękować za ocalenie życia.
-Witaj- skłoniła się lekko i z fascynacją dotknęła pięknego kwiatu.- Dziękuje, śliczny- powiedziała, wąchając czerwone płatki.
-Mam pewną propozycję. Zagrajmy w dziesięć pytań, musisz szczerze odpowiedzieć na każde. Co ty na to?- spytał Hao.
Dziewczyna pokiwała głową twierdząco.
-Jak masz na imię?- zadał pierwsze pytanie.
-Alisson, choć przez ten rok nazywano mnie Kopciuszkiem.
Alisson, pomyślał. Przypomniał sobie, że tak właśnie nazywała się zmarła córka pana Kyoyamy.
-Dlaczego zostałeś rycerzem?
-To u nas rodzinne-odparł.
-Ulubiony kolor?
-Czerwony. A twój?
-Też! Od dziecka uwielbiałem wpatrywać się w ogień...
-Ja kiedyś wolałam niebieski, uwielbiałam morze... Ale od pewnego momentu w moim życiu polubiłam ogień. Czasami mam ochotę, by strawił całe moje dotychczasowe życie- powiedziała poważnie.
Hao nie wiedział jak zareagować. Widział, że to dla dziewczyny trudny temat, dlatego go zmienił.
-Dlaczego chciałaś się ze mną spotkać?
-To ty mi zaproponowałeś spotkanie! A przyszłam tu dlatego, bo przez te trzy dni zdążyłam cię polubić. Zastanawia mnie dlaczego bogaty szlachcic chciał się spotkać z ubogą wiejską dziewczyną?
Szatyn popatrzył w jej oczy. Jak bardzo chciał poznać jej myśli. Nie mógł pojąć dlaczego jedyne myśli, które chce poznać, są dla niego tajemnicą, a z innych choćby nie pragnął to czytał jak z otwartej księgi.
-Bo zdążyłem cię polubić- powiedział i puścił mi oko.
Blondynka zarumieniła się lekko.
-Co lubisz jeść?
-Ostatnio jem wszystko co mi dają, o ile mogę to jeść w ciszy i spokoju to jestem bardzo zadowolona. A ty?
-To dziwne, ale uwielbiam truskawki. Pewnie oczekiwałaś, że powiem dziczyzna, albo coś takiego- odparł ze śmiechem.
Czarodziejka odpowiedziała mu uśmiechem.
-Dlaczego powiedziałaś, że dom wdowy Kyoyama jest twój?- spytał szatyn zanim zdążył przemyśleć to pytanie.
-Bo jestem Alisson Kyoyama- powiedziała cicho.
Brązowooki spojrzał na nią zdziwiony. Przecież to nie mogła być prawda. Młoda czarodziejka powinna nie żyć, ale jej niezwykłe moce, wygląd, charakter wskazywały na pochodzenie z domu Kyoyama.
-Ale... Wszyscy uważają cię za zmarłą!
Kopciuszek spojrzał na szamana zdziwiony. Blondynka nie mogła uwierzyć w tę rewelację. Jak to możliwe? Czyżby macocha wmówiła wszystkim, że dziedziczka fortuny Kyoyama nie żyje?!
-Jak mogła... To dlatego ludzie nie pomogli. Tak mnie upokorzyła, wykorzystała moją dobroć, że wszyscy wzięli mnie za służącą.
Czarodziejka upadła na kolana. Od natłoku myśli nie mogła utrzymać się na nogach. Nawet nie poczuła jak silne ramiona zamknęły ją w silnym uścisku. Dawno nie czuła takiego ciepła. Ostatnio obejmował ją tak tylko ojciec.
Kopciuszek nie odkrywał swojej tożsamości. Trzymała się planu zemsty, choć chęć jej wykonania wzmogła się stokrotnie. Jedyną jasną stroną jej myśli był Hao, z którym spotykała się prawie codziennie.
***
-Co planujesz zrobić?
-Wyjdę za mąż za króla. Odzyskam dwór Kyoyama' ów. Zostanę królową ku zgrozy sióstr i macochy.
Hao popatrzył na nią zdziwiony.
-Chcesz wykorzystać Króla Szamanów do swojej zemsty? Zresztą skąd wiesz, że to ciebie wybierze na balu?
- Zrobię wszystko, by na tym głupim balu onieśmielić wszystkich. I nie, nie chcę go wykorzystać. Skoro mnie wybierze, to znaczy, że będzie mu na mnie zależeć. A ja zrobię wszystko, by go uszczęśliwić.
-A miłość?
-Ja nie kocham...
Szatyn popatrzył na nią zdziwiony.
-Każdy kocha-stwierdził.- A jak spotkasz kogoś, kogo pokochasz? Poświęcisz miłość dla zemsty?
-Nie martw się raczej nie będę musiała wybierać- odparłam.
Alisson nawet nie zauważyła smutku w głosie szamana.
***
-Serio odmówiłeś ojcu ożenienia się z Ginny Tao?- spytała z niedowierzaniem.
Owa morskowłosa kobieta była kuzynką Jun Umemiya. Pochodziły z tego samego bogatego szamańskiego rodu. Ślub z taką osobistością był czymś wielkim.
-Wolę blondynki, ale niestety nie znam żadnej- dodał ze smutkiem.
Kopciuszek spojrzał na Hao ze wściekłością.
-A ja niby ruda jestem?!- warknęła.
-Aż tak bardzo chcesz stać się moją żoną- powiedział, puszczając oko do czarodziejki. 
-Podpuściłeś mnie!- krzyknęła i zaczęła gonić biednego szamana po polanie. Niestety nie zauważyła odstającego kamienia i wylądowała wprost w ramionach szatyna.
***
-A jaki on jest?- spytała innym razem.
-Kto?- odpowiedział pytaniem na pytanie zdziwiony Hao.
-Ten cały Król Szamanów.
-Równie seksowny, inteligentny, wspaniały co i ja.
-O Matko!- westchnęła.
-I go dobrze znasz- wyszeptał niezrozumiale.
***
-Umiesz tańczyć?- spytał Hao.
Dziewczyna spojrzała na niego z pobłażaniem. 
-Oczywiście, dawniej często bywałam na balach.
-Może jednak przećwiczymy, bo jak zapomniałaś!- nie ustępował szatyn.
-Mogę cię zapewnić...- zaczęła, ale nie dane jej było dokończyć.
Szaman porwał Kopciuszka w ramiona i zaczęli tańczyć walca. Alisson nie mogła pojąć, dlaczego przytulona do brązowookiego czuła się tak dobrze. Nie zauważyła nawet, kiedy jej głowa wylądowała na piersi rycerza. 
***

-Możesz otworzyć oczy- powiedział szatyn.
Znajdywali się na ogromnej polanie z małym wodospadem. Sceneria wyglądała jak wyjęta z jakieś baśni. Dziewczyna rozglądała się z otwartymi szeroko oczami. Tuż przy strumyku rozłożony był koc a na nim rożne pyszności no i oczywiście truskawki.
-Cudownie- powiedziała zszokowana Alisson.
-Natknąłem się na to miejsce przez przypadek- oznajmił.
W powszechnej radości i miłej atmosferze przyjaciele spędzili cały wieczór.
***
-Jak już zostanę królową- powiedziała pewnie- Będziesz mnie czasem odwiedzał?
Spojrzał smutno.
-Nie wiem czy król byłby zadowolony z takiego obrotu sytuacji- odparł spokojnie. 
Tego wieczora już się nie odzywali. To nie była niezręczna cisza. Raczej ciche adorowanie siebie nawzajem i oglądanie w ciszy blasku gwiazd. 
***
Blondynka przemieszczała się z ogromną prędkością. W rękach trzymała dwa bochny chleba z rodzynkami. Prawdziwy rarytas. 
-Popatrz co mam!-krzyknęła do Hao. 
-Ślicznie pachną... Skąd wzięłaś pieniądze.
-Zaoszczędziłam- powiedziała wesoło.
-Nie powinnaś tak wydawać pieniędzy.
Kopciuszek spojrzał na bochenki chleba z wilczym apetytem.
-Czas żebym ja ci coś postawiła, ale jak nie chcesz...
-Oczywiście, że chcę- odparł i zaczął łaskotać Kyoyamę.
Tego wieczora delektowali się słodkim smakiem pysznego pieczywa.
***
Nastał ostatni wieczór przed balem. Czarodziejka zdawała sobie sprawę, że to ostatnie takie wieczorne spotkanie przyjaciół, o ile zostanie wybrana na Królową Szamanów.
On już czekał na ich polanie. Wyglądał niczym bóg tak skąpany w blasku księżyca.
Ona ubrała swoją najładniejszą, czerwoną sukienkę, która nie miała ani dziur, ani zabrudzeń.
Padła mu w ramiona. Nie wiem kiedy zdała sobie sprawę z tego, że jej przyjaciel jest kimś o wiele więcej. Nawet nie zauważyła kiedy szatyn schylił się w jej kierunku i pocałował jej malinowe usta. Bez zastanowienia pogłębiła pieszczotę. Ich wargi pasowały idealnie, jakby stworzone do siebie. Jej dłonie zostały wplecione w długie włosy szatyna, zaś dłonie Hao delikatnie wodziły po jej plecach. Mimo to pocałunek nie trwał długo. Alisson po chwili zdała sobie sprawę z własnego czynu. Wybiegła bez pożegnania. Wiedziała, że jakby została dłużej jej uczucia wzięłyby nad nią górę. 
***
Następnego dnia blondynka majsterkowała magią przy swoich sukienkach. W końcu musiała stworzyć coś niewiarygodnego. Na takiej czynności przyłapała ją Jun. Kopciuszek lekko spanikował, nie chciał, aby jego pracodawczyni dowiedziała się, że jest czarodziejką.
-Ja tylko...
-Nie martw się... Już dawno zauważyłam, że jesteś czarodziejką- przerwała, tłumaczenie blondynki, doshi.
-Ale jak?
-Miałaś nieładny nawyk naprawiania tego co ci nie wyszło magią- zaśmiała się pani Umemiya.
-Myślałam, że nikogo nie ma- powiedziała lekko zawstydzona Alisson.
-Mam coś dla ciebie. 
Dopiero teraz Kopciuszek zauważył, że zielonowłosa miała ze sobą płócienny wór. Błękitnooka wyjęła z niego najlepsze materiały jakie tylko posiadała. 
-Ale ja nie mogę tego wziąć- odparła stanowczo blondynka. 
-Nie możesz, tylko musisz. Jakoś to odrobisz- zaśmiała się Jun.

Zaczęły pokaz. Ciągle zmieniała fragmenty materiałów na nowe ubrania. Niestety doshi wciąż kręciła głową z niezadowolenia. W końcu postawiła wszystko na jedną kreacje. Na początku chciała, by suknia była czerwona, ale ten kolor za bardzo przypominał jej Hao. Blondynka więc postanowiła, że strój będzie koloru niebieskiego. Na początku stworzyła gorset z dekoltem w kształcie serca. Ozdobiła go delikatnie brylancikami w pasie. Potem wykonała dół sukni. Pierwsza warstwa składała się z materiału- siateczki, który sprawiał, że spódnica nabrała objętości. Następnie nałożyła warstwę z połyskującej tkaniny, a na sam koniec jedwabną, której nadała blask brylancikami. Na sam koniec dekolt sukni ozdobiła pomarszczonym materiałem, który dopełniał całość i zastępował bolerko. Pani Umemiya popatrzyła na efekt końcowy z otwarta buzią.
-Wspaniała- zdołała wypowiedzieć.
Alisson wyglądała zjawiskowo w efektownej sukni, mimo to na jej twarzy nie widniał uśmiech. 
-Prawie bym zapomniała!- krzyknęła zielonowłosa.
Wybiegła szybko z pokoju i przyniosła piękną, białą maskę, wykonaną z koronki i ozdobioną kwiatem po boku. W tej samej dłoni miała również wykonaną z białego jedwabiu i pereł spinkę do włosów w kształcie dwóch kwiatów. W prawej ręce dzierżyła szklane buty na obcasie. Tak szklane!
-Nie przejmuj się- zaczęła, wskazując na obuwie.- Bardzo wygodne. 
Krawcowa od razu kazała Kopciuszkowi zakładać buty i maskę. 
-To jedyne pamiątki, które zostały mi po rodzinie. 
-Ja nie pow...
-Nie! To chyba ostatnia okazja, by je wykorzystać. Możesz sobie skręcić włosy. 
Jednym pstryknięciem palców, blondynka sprawiła, że jej włosy przybrały postać delikatnych fal. Błękitnooka wzięła się do roboty i ułożyła je w misternego koka i wpięła w niego spinkę. Efekt końcowy zaskoczył nie tylko doshi, ale i czarodziejkę, która już dawno przestała wierzyć w swoją atrakcyjność.  
-To naprawdę ja?- zapytała Alisson, patrząc w lustro.
-Wygląda na to, że ty, a dzięki masce nikt cię nie pozna.
-Jesteś pewna?
Jun pokiwała głową.
Blondynka wiedziała, że gdyby macocha i jej córki ją poznały, mogłoby mieć to fatalne konsekwencje. 
-Zmykaj! Z resztą powinnaś sobie poradzić- oznajmiła doshi i gestem dłoni nakazała blondynce iść. 
Kyoyama pędem wybiegła z domu krawcowej. Machnięciem dłoni
zamieniła dynię w karocę w kształcie złotej kuli. Polna myszkę zamieniła w pięknego, białego rumaka. To jej ukochana klacz i nowy konik zaprzęgli powóz. Jaszczurka zaś stała się woźnicą. Tak właśnie czarodziejka przygotowała się na bal.
Mimo wszystko myśl o upragnionym balu nie sprawiły piękności radości. Wręcz przeciwnie... Co chwilę przypominała sobie smak ust Hao, jego ciepło. Myśl, że chce się skazać na spędzenie życia z facetem, którego nie kocha, napawała ja lękiem i obrzydzeniem do samej siebie. Nie mogła zrozumieć kiedy stała się taka mściwa i bezuczuciowa.
Gdzie schowała się Alisson sprzed roku?-myślała- Zabiłaś ją Keiko!
Gdy dotarła pod pałac, wolnym, niepewnym krokiem udała się do sali balowej. Znajdywała się na ogromnych marmurowych schodach, na których był rozłożony czerwony dywan. Pomieszczenie było ogromne w kształcie okręgu. Nad głowami biesiadników połyskiwał kryształowy żyrandol o okazałych rozmiarach. Marmurowe ściany ozdobione zostały płaskorzeźbami przestawiającymi najważniejsze wydarzenia w dziejach szamaństwa. Wśród tłumów ludzi w maskach trudno było kogokolwiek rozpoznać. Jedynie siedzący na tronie człowiek pozostawał wszystkim znany. Również miał maskę, ale czarną, a w jego postawie i wyglądzie było coś znanego dla Kopciuszka.
Gdy blondynka wykonała pierwszy krok w jej stronę odwróciły się setki głów. Wszyscy podziwiali niezwykłą urodę czarodziejki. Lekko onieśmielona Kyoyama powoli i z gracją schodziła po schodach. W jej stronę podążał już Król Szamanów.
-Czy zatańczysz- zaczął i ugryzł się w język- Czy panienka uczyni mi ten zaszczyt i zostanie moją partnerką na pierwszy taniec.
-Oczywiście- odparła.
Złączyli swoje ręce i wykonali lekki ukłon. Rozpoczęli walc. Blondynka nie mogła się nadziwić jak dobrze jej się tańczy z Królem Szamanów. Czuła się dobrze w jego ramionach, czuła to samo ciepło co u jej Hao. Jej twarz stała się smutna.
-Coś się stało?- spytał szaman.
-Trochę źle się czuję.
-To chodź, pokaże ci ogród.
Wyszli wciąż trzymając się za ręce. Tylko Alisson czuła się niezręcznie. Ogród okazał się ogromnym parkiem z duża ilością fontann, drzew i kwiatów. Para skierowała się na huśtawkę. Czarodziejka usiadła na ławeczce, a jej partner zaczął delikatnie wprawiać w ruch bujawkę.
-Jak panience się tu podoba?
-Jest pięknie. Trochę mi przypomina ogród mych dziecinnych zabaw, tyle że ten jest o wiele większy- zaśmiała się.
-Pamiętam jak pierwszy raz zawitałem do tego parku. Tak się pogubiłem, że służba szukała mnie pół dnia-odparł z uśmiechem.
Nawet nie zauważyli jak szybko mijał czas. Bardzo dobrze im się rozmawiało. Blondynka w pewnych chwilach czuła się jak w towarzystwie Hao.
Nie zauważyła nawet, że król pochylił głowę w jej stronę. Ich usta dzieliły milimetry, a jej wargi zapłonęły z pragnienia. Dziewczyna opamiętała się w ostatniej chwili i schyliła głowę. Nie mogła dopuścić, by całował ją inny mężczyzna niż szatyn. Kyoyama zrozumiała, że nie może zostać żoną zwycięzcy Turnieju Szamanów. Nie była wstanie pokochać innego.
-Wybacz królu, kocham kogoś i choćbym chciała nie jestem wstanie obdarzyć uczuciami Waszej Wysokości!
Gdy wypowiedziała te słowa, to jak najszybciej zaczęła biec w kierunku karocy. Król Szamanów podążał za wybranką. Był szczęśliwy... Kobieta, którą kochał, odwzajemniała jego uczucia. Nie dlatego, że posiadał władzę, ale za to kim był. Gdy dobiegł do miejsca, gdzie stał pojazd Kopciuszka, nikogo tam nie zastał. Jednak w tym miejscu leżał szklany pantofelek. A on za sprawą jednego zaklęcia mógł pasować tylko na jedną stópkę.
Następnego dnia rozeszła się wieść o tym, że Król Szamanów poszukuje właścicielki zguby. Gdy tylko Jun spuściła blondynkę z oczu, ta pobiegła na polanę jej i Hao. Niestety tym razem była tam całkiem sama. Wyczerpana usiadła przy strumieniu i zalała się łzami. Czarodziejka była wściekła na siebie. Wiedziała, że zaprzepaściła swoją miłość... Nie rozumiała jak mogła być tak głupia, że zostawiła ukochanego. Nagle usłyszała szelest. Pośpiesznym ruchem zerwała się na nogi i przywołała ogień, który płonął na jej rękach. 
-Witaj panienko- powiedział Król Szamanów, który pojawił się znikąd. Jego twarz była zakryta maską z wczorajszego balu.
Alisson ugasiła płomienie i lekko schyliła głowę. 
-Proszę, a raczej żądam, by panienka przymierzyła ten oto pantofelek.
-Mogę zapewnić Jej Królewską Mość, że nie było mnie na wczorajszym balu. 
Mimo jej zapewnień, szaman podszedł do Kopciuszka i nałożył bucik na jej stópkę. Pasowało jak ulał.
-To ty- powiedział szczęśliwy, zbliżając się do ukochanej. 
-Nie!- powiedziała ze łzami w oczach- Ja nie mogłabym cię uszczęśliwić, nigdy nie obdarzę cię miłością! 
Szatyn wydawał się ignorować jej słowa.
-Jeszcze jeden krok i będę zmuszona zrobić coś nieprzyjemnego- warknęła, a jej ręce zaczęły płonąć. 
Oczy Kyoyamy wypełniła furia.
-Może teraz zmienisz zdanie- powiedział z łobuzerskim uśmiechem. 
Szaman ściągnął maskę. To co blondynka pod nią zobaczyła, wprawiło ją w nieopisany szok. Okazało się, że Królem Szamanów jest jej ukochany Hao. Od natłoku myśli zakręciło jej się w głowie, a przed upadkiem ochronił ją szatyn. 
-Jak?- wyszeptała.
-Kocham cię Alisson, ale nie chciałem byś była ze mną dla zemsty, chciałem byś mnie pokochała.
Czarodziejka stanęła na chwiejnych nogach i uderzyła Asakurę w twarz. 
-Au! Za co?- spytał, łapiąc się za policzek.
-Za ukrywanie prawdy, a to za resztę- powiedziała i złączyła ich usta w pocałunku.
***
Alisson Kyoyama i Hao Asakura szybko wzięli huczny ślub. Do końca życia władali mądrze. Doczekali się córki, Opacho.
Królowa Szamanów odzyskała prawa do dworu Kyoyama' ów, jednak wybaczyła siostrą i macosze, oraz pozwoliła im tam zostać. Kobiety nie skorzystały z propozycji i na zawsze wyprowadziły się z miasteczka.
Jun i jej rodzina zostali wywyższeni do rangi szlachty. Rodzina Tao znów chciała utrzymywać kontakty z panią Umemiya, która została najlepszą przyjaciółką i doradczynią królowej. Zielonowłosa na wzór czarodziejki wybaczyła rodzinie.
A wszyscy żyli długo i szczęśliwie. 


***
Ohayo!
Jest to miniaturka dla kochanej Marci Kyoyamy z bloga http://otojaalisson.blogspot.com/ :)
Uwaga: Notka została dopisana!!!
Czytasz=Komentujesz