piątek, 1 stycznia 2016

Namiestniczka cz. 1

         Właśnie zmierzałam na lotnisko. Kolejna udana misja. Niestety musiałam jak najszybciej opuścić kraj. Moje motto brzmiało: "Wysłuchać, nie pytać, wykonać i spieprzać". Już się do tego dostosowałam. Czasem podczas takich sytuacji, jak dzisiaj zastanawiałam się czy nie zmienić reguły "nie pytać". Nie żeby co, ale czasem wpadałoby się dowiedzieć kogo kazano ci zabić. Oczywiście nie zapytałam. Okazało się, że własnie udusiłam czarownice, należącą do potężnego klanu Mizuno. Dość, że nie mogłam się teleportować, bo od razu moja moc zostałaby zauważona, to jeszcze na najbliższy lot muszę czekać. Jeszcze coś czuję, że mam rodzinkę tej Mizuno na ogonie, a nie chce urządzać krwawej jatki na lotnisku. Zresztą nie mam w zwyczaju zabijać nikogo oprócz mojego celu.
          W końcu usłyszałam komunikat o przybyciu mojego samolotu. Nie wyczuwałam niczego podejrzanego, ale na wszelki wypadek rzuciłam na siebie zaklęcie błądzące, mające utrudnić zdobycie mojej lokalizacji:
-Cichy wietrze osłoń mnie
 Ogniu ciepły stań dumnie
Wodo ochroń mój umysł
Ziemio wrogom zmyl zmysł
Duchu kieruj mnie do celu
A tam odnajdzie mnie niewielu
          Dużo spokojniejsza weszłam do samolotu. Leciałam do mojej rezydencji w Londynie.Nawet ja potrzebowałam wakacji. Wylądowałam bezpiecznie po pięciogodzinnym locie. Na płycie lotniska stał mój lokaj, Stephen, Był to staruszek, około siedemdziesięcioletni, którego rodzina od pokoleń pracowała dla Owenów. Jako jedna z nielicznych osób znał tajemnice mojego rodu, choć oczywiście nie wszystkie. Nie najistotniejsze. Powitał mnie lekkim skinieniem głowy.
-Witam z powrotem panienko Owen. Jak minęła podróż?
-Całkiem dobrze- odparłam.
         Stephen nigdy nie pytał o moją pracę. Wiedział mniej więcej czym się zajmuję i tego nie pochwalał, ale czuwał przy mnie non stop. W sumie tylko on podtrzymywał we mnie resztki człowieczeństwa. Traktowałam go jak ojca. Kochałam na swój pokręcony sposób. Miał na mnie największy wpływ i jako jedyny mógł udzielać mi rad. Czasem się wtrącał, czego nienawidziłam. Jednak nie potrafiłam nawet go ukarać. 
-Odebrałem dziś telefon od mężczyzny przedstawiającego się jako Hao Asakura. Prosił o rychły kontakt.
          Popatrzyłam na niego zdziwiona. Kojarzyłam to nazwisko. Z tego co wiedziałam Hao Asakura to potężny szaman, lekko szalony. Nie zagłębiałam się w to jakoś bardzo. Nie wtrącałam się do ich świata. Nigdy nie miałam od nich żadnego zadania. Raczej trzymali się na uboczu. Zamknięci za murami swoich własnych rodowych rezydencji rzadko asymilowali się z pozostałymi rasami. Tworzyli całkiem odizolowane społeczeństwo, których celem istnienia było wzięcie udziału w jakimś równie pokręconym turnieju. Teraz kontrakt chciał z nią podpisać szaman i to nie byle jaki. 
-Powiedziałeś mu, że mam urlop?
-Owszem. Postanowiłem jednak powiadomić o tym panienkę, gdyż pan Asakura obiecał zapłacić każdą kwotę. 
-Ciekawe- mruknęłam.
         Już wiedziałam co zrobię. Kasa potrafiła człowiekowi przemówić do rozsądku. Wakacje poczekają, a praca już nie za bardzo. Nim się spostrzegłam staliśmy już koło limuzyny. Stephen otworzył mi drzwi. Bez słowa weszłam do środka. Do mojej rezydencji jechaliśmy w całkowitym milczeniu. Gdy weszłam do domu, od razu siłą umysłu sprawdziłam wszystkie zabezpieczenia. Wszystkie zaklęcia ochronne pozostawały bez zmian. To dobrze, bezpieczeństwo  mojego domu zawsze było dla mnie ważne. 
-Asakura zostawił swój numer?- spytałam, gdy jednym pstryknięciem palców odesłałam swoje bagaże do pokoju.
-Tak. Jest na małej karteczce położonej na stoliku w salonie-odparł.
         Bez namysłu udałam się do pokoju dziennego. Faktycznie od razu mój wzrok przykuł widok małego świstka papieru. Wykręciłam podany numer. Długo nie czekałam na odpowiedz. 
-Hao Asakura, słucham.
-Dziś o dwudziestej, adres pojawi się na wyświetlaczu twojego telefonu na około trzydzieści sekund. Żegnam.
         Zadowolona udałam się do jadalni. Tam czekał już na mnie pyszny obiad.
-Kupiłeś mi bilet na dzisiejszą wystawę?
-Nawet nie musiałem, dostała panienka zaproszenie za hojny datek na rzecz galerii.
-Bardzo dobrze się składa. 
         O siedemnastej zaczęłam się zbierać. Ubrałam moją ulubioną zieloną, prostą sukienkę do kostek, z rozcięciem po boku, sięgającym uda. Czarne włosy delikatnie spięłam z jednej strony srebrną spinką w kształcie kwiatu lotosu. Na szyję założyłam delikatny, również srebrny wisiorek z gwiazdką oraz kolczyki do kompletu. Delikatny makijaż tylko dopełnił całość.
         Przygotowałam się w idealnym czasie. Stephen zaprowadził mnie do limuzyny, którą ruszyliśmy na wystawę. Uwielbiałam obrazy, sama w wolnych chwilach malowałam. Nigdy nie szczędziłam pieniędzy na obrazy, rzeźby. Od wieków byłam mecenasem wielu artystów. Chętnie z nimi rozmawiałam. Leonardo da Vinci, Michał Anioł, Rubens, Rembrandt, Poussin, William Blake, Vincent van Gogh, Picasso to tylko nieliczni artyści, z którymi miałam kontakt. Szybko znalazłam się pod budynkiem galerii. Był to budynek klasycystyczny, ozdobiony arkadami z kolumn korynckich. Weszłam do środka. Znalazłam się w istnym raju. Faktycznie sprowadzono wiele światowej sławy obrazów. Na przeciwko mnie powieszono "Damę z gronostajem" da Vinciego przywiezioną z Krakowa. Leonardo i jego kunszt. Zawsze go podziwiałam. Dość, że najlepszy artysta to geniusz jakich mało. Samotnością nie nacieszyłam się długo.
-Panna Owen- usłyszałam tuż koło ucha.
         Kiwnęłam głową i odwróciłam się w kierunku dźwięku. Chłopak wydawał się być w moim wieku. Musiałam przyznać, że ten cały Hao Asakura był przystojny. Szlachetne rysy twarzy, oczy w kolorze gorzkiej czekolady i długie, brązowe włosy dodawały mu tylko uroku. Ubrany w elegancki garnitur, wziął moją dłoń i szarmancko ucałował. Cóż ten gest mi schlebiał, bo przypominał mi stare, dobre czasy, kiedy jednak okazywało się szacunek damą. No cóż nie powinnam być zdziwiona. Wiedziałam, że Asakura ma coś ponad tysiąc lat. Był jedyną osobą oprócz niektórych demonów starszą ode mnie. 
-Miło mi panienkę poznać- oznajmił mi z olśniewającym uśmiechem- Wygląda panienka przecudownie.
        Gdybym miała więcej uczuć pewnie bym się zaczerwieniła, ale dzięki Bogu miałam z tym spokój. Nie bawiły mnie związki. Ale w sumie jakiś niezobowiązujący numerek z Asakurą nie musiałby być taki zły. Nie! Zasada numer jeden "nie sypiaj z klientami". Niestety musiałam go potraktować bardziej oschle.
-Koniec tych ceregieli Asakura. Krótko, zwięźle i na temat. Mam wiele ciekawszych zajęć do roboty niż słuchanie twoich nieudolnych komplementów.
-Uuuu! Jednak plotki o twoim ostrym języczku są prawdziwe. Myślałem, że może potraktujesz mnie inaczej. 
-Do rzeczy!
-Chciałbym cię zatrudnić do roli ochroniarza. Na czas turnieju.
        Spiorunowałam go wzrokiem. Czy on ośmiela się ze mnie kpić?!Niedoczekanie jego! Jestem płatnym zabójcą, a nie niańką, uczestniką jakiegoś durnego turnieju. Zresztą on serio myślał, że nie wyczuje jego mocy. Coś nie sądzę by potrzebował mojej pomocy. 
-Czy ja wyglądam jak niańka? Wiesz w ogóle czym ja się zajmuję?
-Wykonywaniem zleceń za dużą forsę, czyż nie?
        W sumie miał rację. Nigdy nie sprecyzowałam się jako zabójca. Ale po jaką cholerę jestem mu potrzebna?!
-A po co ci skromna półdemonica?
         Zaśmiał się krótko i spojrzał mi w oczy. Również przeszyłam go wzrokiem. Nie chciałam się chwytać jakiś bardzo podejrzanych robótek.
-Słyszałam, że jesteś niezłym snajperem i znawcą zaklęć, przyda mi się ktoś taki.
-Nie należę do żadnej organizacji i partii. Jestem niezależna. Nie będę tym bardziej należeć do twojej zgrai i udawać, że jestem ci podległa. Ja nie mam panów, tylko zleceniodawców.
          Chłopak zaśmiał się krótko. Wkurzyłam się. Nie lubię jak mnie ktoś lekceważy. Zawieram umowy tylko  z osobami, które mają pojęcie z kim się układają. Hao wydawał nie zdawać sobie sprawy z tego kim ja jestem. Katherine Owen to nieuchwytna zabójczyni, istna maszyna do zabijania, a do tego bogata i piękna bizneswomen. Znam swoją wartość! Jestem najpotężniejszą wiedźmą i pewnie zaraz po Władcy Demonów najpotężniejszą z Ciemnej Strony.
-Nie o to mi chodziło. Chcę po prostu byś czuwała do końca turnieju i ewentualnie pozbywała się moich wrogów.
-Kiedy jest ten turniej?
-Jego finał? Pewnie za rok, ale z twoją pomocą zakończę go w miesiąc, dwa.
          Popatrzyłam na niego zszokowana. Nie za wiele wiedziałam o tym ich turnieju, jednak zdawałam sobie sprawę z jednego... walczyli o Króla Duchów. Czyli z jego gadki jest tylko jeden wniosek. Chce ukraść tą całą zjawę, czy jak to zwą. Do tego chce mnie wynająć na tak długi okres czasu! On chyba nie do końca wie czym się zwykle zajmuję, ale jeśli zapłaci odpowiednio... Czemu nie? Dla hajsu mogę być i niańką.
-Czyli do ceny mam dodać kradzież jakiegoś ducha? Świetnie!
          Spojrzał na mnie uważnie. Był poruszony tym, że tak szybko domyśliłam się co chce zrobić. No cóż przede mną trudno coś ukryć. Może i nie czytam ludziom w myślach, ale  żyję wystarczająco by wiedzieć co nieco o tym świecie.
-Widzę, że twoja inteligencja nie jest przeceniona- odparł z zawadiackim uśmiechem.
-Jak już sobie to wyjaśniliśmy, to przejdźmy do konkretów.  Wstępnie pół miliona dolców, a potem rozliczymy się dokładniej.
          Dokładnie spojrzałam na jego twarz. Dzięki Bogu, a raczej na jego szczęście nie zauważyłam by się zdziwił. No cóż cenię się. Za ten czas mogłabym dostać wiele zleceń i zarobić być może i więcej. Widziałam jak Hao wyjmuje czek. Uważnie obserwowałam czy wpisuje wszystko poprawnie.
-Gdzie mam się wstawić?
-Będę jutro na ciebie czekał pod tym budynkiem, teleportujemy się razem.
***
         Zgodnie z umową czekałam na niego pod galerią. Za pomocą zaklęcia pomniejszającego zmieniłam rozmiary moich pokaźnych walizek na takie, które mieszczą się w małej torbie. Szaman powitał mnie z uśmiechem i od razu delikatnie ujął moją dłoń. Długo nie czekałam na efekty. Poczułam charakterystyczne szarpnięcie i już wylądowałam po kostki w piasku. Tak w piasku! Bo gdzie wywiózł mnie Asakura?! Na pustynie! Bo oczywiście nie było ciekawszych miejsc na przeprowadzenie turnieju! 
-Daleko jest twój obóz?- zdołałam zapytać.
-Tuż, tuż...
         Oczywiście szliśmy jeszcze pewnie z kilometr po tym piachu, na tym cholernym upale. Niestety cel podróży mnie nie zachwycił. Nie chodzi mi o mieszkanie w namiotach. O nie! Zabezpieczenia były na prawdę marne. 
-Tylko tak zabezpieczyłeś obozowisko?!
-Tylko?- zapytał zdziwiony. Jak widać spodziewał się pochwał.
-Że w jeszcze żyjecie!- krzyknęłam i bez dalszych ceregieli rozpoczęłam łatwy rytuał. Podniosłam ręce i zamknęłam oczy:
Piachu coś obecny w koło
Ziemio przed tobą chylę czoło
Postaw mury silne, niewidzialne
By przedarcie się tu było nierealne!
         Piach wokół zaczął się unosić. Najpierw powoli, aż dosłownie trysnął parę metrów w górę. Zamykając na chwilkę cały obóz. Gdy tylko opuściłam ręce piach padł, jednak ogromna energia była nadal wyczuwalna. Wiedziałam, że w razie ataku, mur znów błyskawicznie się wzniesie. 
          Hao patrzył na to zdziwiony. Z tego co wiedziałam władał żywiołami, więc powinien wiedzieć coś więcej na ich temat. Są one jak ludzie, gdy się do nich nie odzywasz, nie będą ci chciały pomóc...
-Rzucę jeszcze zaklęcie, które utrudni wyczucie furyoku, czy w moim przypadku magii. 
Cichy wietrze osłoń mnie
Ogniu ciepły stań dumnie
Wodo ochroń mój umysł
Ziemio wrogom zmyl zmysł
Duchu kieruj mnie do celu
A tam odnajdzie mnie niewielu
-To wszystko czynią żywioły?- zapytał.
          Kiwnęłam głową.
-Tak, ale musisz umieć do nich odpowiednio przemawiać. Jakby modlić się- pouczyłam i uśmiechnęłam się lekko.
         Może nie znałam za dobrze Hao Asakury, ale wiedziałam, że traktuje żywioły jak narzędzia. Były tylko środkami do osiągnięcia jego celu. Może i jestem złym człowiekiem, ale życie nauczyło mnie jednego. Oddawaj szacunek silniejszym od ciebie. Nie znalazłam takich wielu, właśnie żywioły okazały się tylko godnym przeciwnikiem. One jedyne mogą mnie zniszczyć, dlatego żyjemy w symbiozie.
         Moje słowa najwidoczniej nie spodobały się szatynowi. Może i szanował żywioły, ale chyba moje słowa były dla niego czymś niepojętym. No cóż... Nie wytłumaczysz nic idiocie.
-Tam jest namiot dla ciebie- wskazał ręką.
-Nie pokazuj mi namiotu, tylko daj zjeść, jestem głodna jak wilk- zaśmiałam się.
-Jak się odzywasz do mistrza suko!-wykrzyczał szaman, stojący niedaleko nas.
         Już miałam mu przywalić z prawego sierpowego. Jak on śmiał nazwać mnie suką? Nikt nie ma prawa tak odzywać się do Katherine Owen. Kolejny, który nie zdaje sobie sprawy z tego z kim ma do czynienia. W moim zamiarze ubiegł mnie Asakura, który z całej siły dowalił brunetowi w dziwacznym płaszczyku i kapeluszu. Facet był dość rosły, a upadł jak dziecko pod ciosem szatyna.
-To komunikat dla wszystkich! Dla ciebie też Luchist! Nasz gość to Katherine Owen!- krzyknął szaman. Słysząc moje nazwisko, rozległy się szepty. Nawet wśród szamanów cieszyłam się popularnością. -Macie jej okazywać szacunek, tak samo jak mi!
          Wszyscy równo kiwnęli głowami. Ten widok mnie trochę przeraził. Ich garstka stanowiła wspomnienie wojny. Tworzyli zgrany oddział. Trochę mnie to zmartwiło. Tam gdzie wojna tam i śmierć. Tak, może i zabijałam, ale wojna nawet mnie przerastała. Wojna to fabryka śmierci.
-Najpierw coś zjemy, a potem w namiocie opowiem ci wszystko- zasugerował z lekkim uśmiechem.
***
-Z tej zgrai mają pozostać nietknięci tylko ta trójka- powiedział i wskazał na zdjęcie. 
          Na nim widniał chłopak identyczny jak Asakura, tylko z krótszymi włosami i szczerym uśmiechem. Blondynka, o czarnym, lekko wrogim spojrzeniu. Jednak mimo wzroku typu "nienawidzę wszystkiego", jej lekki uśmiech wskazywał, że jest dobrym człowiekiem. Ostatni pozostawał fioletowowłosy szaman, o pięknym, złotym spojrzeniu. Kolejny, długowłosy przystojniak. Może kiedyś się zabawimy, skoro mam go nie zabijać. Reszta osób ze zdjęcia, była niepotrzebna. W razie potrzeby miałam bez skrupułów do nich strzelać. 
-Po co to wszystko?- zapytałam w końcu, zanim ugryzłam się w język. Te informacje nie były mi potrzebne. 
-By ratować ten świat. Ty chyba powinnaś mnie zrozumieć lepiej niż ktokolwiek inny. Wiesz oboje jesteśmy w podeszłym wieku- zaśmiał się, ale szybko spoważniał.- Obserwowałem jak ludzie zatapiali się we własnej nienawiści. Brat zabijał brata. Równali wszystko z ziemią, obracali w popiół. Na początku chciałem po dobroci. Chciałem im pokazać, że niszczą siebie samych, ale i własne otoczenie, ziemię, która trzyma ich przy życiu. Nie udało się. Patrzyłam jak swoimi bezsensownymi wojnami niszczyli Ziemię, którą pokochałem. Już wtedy wiedziałem, że nie mam innego wyjścia. Jeśli oni niszczą Ziemię, to ja zniszczę ich. Jednak moja moc nie jest wystarczająca, potrzebuje zastrzyku furyoku w postaci Króla Duchów.
          Dopiero teraz zrozumiałam dlaczego Hao Asakure nazywa się szaleńcem. Pomyliłam się w jego osądzie, chyba po raz pierwszy w życiu. Szatyn to istny człowiek niespodzianka. Po pierwsze... nie traktował żywiołów jak narzędzia... Właśnie chce uniknąć korzystania z nich w celu destrukcji świata. Nie jest szaleńcem.... ma piękną idee, którą rozumiem. Nie jest zły, tak jak ja. To ja jestem przedstawicielką nieuzasadnionej zbrodni. On chce stworzyć świat harmonii, gdzie Ziemia pozostanie piękna. Czy ja mogę zrobić raz coś dobrego? Położyłam mu delikatnie dłoń na ramieniu.
-Nie jesteś szaleńcem Hao, jesteś kimś z kim chcę współpracować. Co powiesz na sojusz. Razem na pewno oczyścimy ten świat. Choć pewnie trzeba by było zacząć ode mnie- powiedziałam ze smutkiem.
         Asakura popatrzył na mnie zszokowany. Na początku myślał,że żartuje, ale widząc szczerość w moich oczach, przytulił mnie po przyjacielsku. 
-Oboje jesteśmy mordercami. Ja, ty i moi poplecznicy nie mamy prawa żyć w lepszym świecie, ale dla niego zrobię wszystko. Cieszę się, że jesteś ze mną.





SZCZĘŚCIA W NOWYM ROKU :)