poniedziałek, 6 kwietnia 2015

Franek

  Ohayo :)
Zdążyłam napisać w Poniedziałek Wielkanocny! Mam nadzieję, że dobrze minęły wam święta :) Starałam się połączyć propozycje z komentarza, ale szczerze to średnio podoba mi się to dzieło :/ Mimo wszystko zapraszam do czytania :)
***
       Od pamiętnych wydarzeń minęło już dziesięć lat... Po raz trzeci stałam się panią Asakura i przy okazji przyczyniłam się do zjednoczenia owej rodziny. No może bardziej Tommy niż ja, no ale to ja sprawiłam, że Hao postanowił ruszyć dupsko i pogodzić się z Yoh. To co wydawało się niemożliwe, stało się rzeczywistością. Posłuchajcie historii o dwóch całkiem różnych, ale jednak podobnych bliźniakach, dziecinnym, ale genialnym Królu Duchów, uciekającym zającu i o pięknej blondynce, narratorce, czyli mnie- Annie Kyoyamie, sorry Annie Asakura...
          Zacznijmy od momentu prawie uśmiercenia Hao w Gwiezdnym Sanktuarium przez Yoh. Byłam wściekła. Nienawiść, jak co te pięćset lat, kiedy mój szatyn ginął, wypełniła moje serce, zamiast rozpaczy. Co kolejne życie to samo, zostawałam sama z zimnym ciałem na rękach. Tym razem nie pozostałam bierna. Pełna złości rzuciłam płonącą kulą w brata mojego ukochanego. Udało mu się umknąć, zapomniałam najważniejszej lekcji... Nie atakuj w gniewie. Zresztą musiałam pamiętać o jednym... Yoh był częścią Hao, co znaczyło, że starszy Asakura nie mógł umrzeć. Złapałam ciało szamana i teleportowałam się do naszego obozu. Szybko przywołałam wszystkie żywioły, zwłaszcza ogień. Miałam szanse sprowadzić duszę ukochanego. I jak można się spodziewać po kimś takim jak ja, udało się. Niestety pozostał bardzo słaby. Powrócenie do dawnych sił miało trwać do ukończenia przez braci Asakura szesnastu lat.
           Oboje zaczęliśmy się niepokoić nieaktywowaniem przez Tommy'ego turnieju. Po krótkiej naradzie postanowiliśmy udać się do Dobi po informacje, a raczej wydobyć siłą. Jak się okazało nie tylko my wpadliśmy na tak cudowny plan...
           Do siedziby rady wtargnęliśmy równocześnie ze zdziwionymi przyjaciółmi Yoh ze wspomnianym na czele. Nie odbyło się bez ocierania oczu i wlepiania gał w niemartwego Hao. Jak się okazało przyszliśmy w tym samym celu. Chcieliśmy się dowiedzieć co z Królem Duchów. Historia, którą uraczyła nas Rada, była co najmniej dziwna... Tommy przeżywał załamanie nerwowe. Nie mógł świętować Świąt Wielkanocnych, gdyż jego ukochany królik uciekł. Król Duchów go szukał, ale nie dał rady odnaleźć zwierzątka. 
           -Musimy go odnaleźć- usłyszeliśmy głos Yoh. Ten jak zwykle jako pierwszy pchał się do pomocy. Ja nie mam zamiaru się w to bawić, niech sami szukają tego ssaka i niech uratują turniej, a w wypadku Tommy'ego jego święta. 
           -Zgadzam się z Yoh, powinniśmy pomóc Królowi Duchów- przytaknął Hao. 
           Popatrzyłam na niego jak na wariata, ale nie tylko ja. Wszyscy zebrani aż otworzyli usta. Pokręciłam głową. Nie rozumiałam jaki mielibyśmy cel w pomocy KD. Przecież te ofermy poradziłyby sobie z łapaniem jakiegoś królika. Od kiedy my komukolwiek pomagamy? Złapałam Ognistego Szamana za skrawek płaszcza i pociągnęłam za drzwi, z okrzykiem "Zaraz wracamy". 
          -Hao, powaliło cię? Jaki w tym masz cel?- spytałam z głosem pełnym pretensji.
          -Nie rozumiesz, że możemy zaciągnąć dług wdzięczności u Króla Duchów.
          -Serio... Będziemy ganiać za królikiem? 
          -Tak- odparł krótko.
          -Gdzie ty tam i ja-wyszeptałam wprost w jego usta, łącząc je w namiętnym pocałunku.
          Wróciliśmy do pomieszczenia i zadeklarowaliśmy chęć udzielania pomocy. Oczywiście wszyscy patrzyli na nas z wątpliwościami, ale skończyły się, gdy Goldwa przekazała nam wiadomość od Tommy'ego. Wszyscy, którzy mogli mu udzielić pomocy, mieli się wstawić w Gwiezdnym Sanktuarium. Nie wiedziałam, że to możliwe, ale rada od razu teleportowała nas do KD. Dosłownie przed samo oblicze Tommy'ego. O ile ja, Hao i Rada, wiedząc kto to jest skłoniliśmy się, to banda kretynów Yoh, patrzyła na nas jak na idiotów i gapiła się na Króla Duchów jak sroka w kość. Pomińmy może fakt, że już nie mogłam wytrzymać ich idiotyzmu i pod naciskiem mojej pięści skłonili głowy.
            -Oto Król Duchów, Tommy- powiedziała uroczyście Goldwa.
            No i czego można się spodziewać po tych przygłupach. Znów otworzyli te tępe paszcze, niekoniecznie w celu nabrania powietrza. Jakbym była ich rodzicem, to bym się zastanawiała, czy to nie dzieci specjalnej troski. Dlaczego wszystkim się wydaje, że Król Szamanów to jakiś stary duch? No owszem ma te swoje kilka tysięcy lat, ale nie musiał umierać w wieku osiemdziesięciu!
            -Witajcie!- słyszałem, że jesteście ekipą od szukania królików- zaczął, ledwo powstrzymując łzy- Niedawno zaginął mi mój Franek. To był wyjątkowy, malutki brązowy królik z białą łatką na uszku. Nie rozpocznę bez niego świąt!- to ten moment, gdy się rozkleił.
             Nie żeby co, ale odkąd duchy płaczą? Hola! Hola! Przecież są martwe! Z mojej dedukcji, wynika, że skoro są tylko duszą, to nie mogą produkować płynów! Dlaczego wtedy nikt się nie skapnął, że coś jest nie tak?! Żądam wyjaśnień! Aż mi ciśnienie podskoczyło. Sorry... Znów przerywam. Gdzie ja to stanęłam? A no tak... Ominiemy troszeczkę, bo to nie jest zbyt istotne. Znów otwarte paszcze u tych debili itp.
             Wszyscy całą zgrają zostaliśmy wysłani do jakiegoś dziwnego, zaczarowanego lasu, gdzie miał się zgubić królik Franek. Oczywiście doszło do naturalnego podziału, na tych wspaniałych (czyt. mnie i Hao) i debili (czyt. Yoh, Ren, Trey, Choco, Layserg i Faust).
             Uznaliśmy z moim ukochanym, że nie będziemy planować jak złapać głupiego ssaka, gdyż jest to już wystarczająco upokarzające. Sorry! Ale to był tylko tępy gryzoń i mieliśmy niby obmyślać plan jak go schwytać? Sorry od tego była drużyna debili, mieli zwabić nam króliczka, a my go tylko złapać. Proste? Proste. Niestety nie przewidziałam, że jeden z nich jest czymś większym niż zwykłym debilem...
             Tamci wpadli na pomysł, że zwabią królika na jakieś dobre warzywko. Znając życie był to pomysł Rena, on jako jeden z nielicznych czasem miał przebłyski inteligencji. Właśnie do tej pory nie dowiedziałam się kto to wymyślił. Raz zapytałam, to skończyło się na wielkiej bitwie na podłodze, kto co zdecydował. Wmieszali w to jeszcze Seiya'e. Wtedy to mój syn wykazał się zdolnością władania ogniem. Mój malutki dał popalić wujkom. W sensie dosłownym. Ach ten Seiya! Ach, tak! Pomysł! No, więc któryś z nich wymyślił, że zwabią królika na jakieś warzywo. Wysłali po nie Choco, żeby nie rozwalił przez przypadek pułapki, którą szykowali na Franka. Gdyby wiedzieli, że takich czynności... Ba! Żadnych czynności nie powierza się czarnoskóremu. Gdy chłopcy wykonali siatkę i zawiesili ją na drzewie, zamiast ujrzeć stos marchewek czy czegoś takiego. Wyskoczył Choco przebrany za kapustę. Ale czekajcie! To wcale nie jest idiotyczne do końca. Królik oszalał na punkcie ogromnego warzywa i z rozbiegu rzucił się, z lśniącymi, ostrymi zębami na Amerykanina. Czarnoskóry nie mógł się pozbyć krwiożerczej bestii, która wgryzła mu się w tyłek. Tu wkroczyli Yoh z Hao, którzy równocześnie złapali królika. Po chwili rozpłynęli się w powietrzu, a my zostaliśmy teleportowani znów do siedziby Rady.
             Chłopców nie było z miesiąc. Nie było ani ich, ani turnieju. Serio! Ten cały Franek to nie był zwykły królik. Oczywiście szukaliśmy bliźniaków Asakura, ale bez skutku. Ale proszę się nie martwić. Opowiem wam w skrócie co się działo. Ułożymy sobie plan wydarzeń:
1. Franek zabiera chłopców do Gwiezdnego Sanktuarium.
2. Tommy proponuje Asakurą naukę od samego KD i wspólną Wielkanoc (oczywiście z parszywym gryzoniem).
3. Treningi mające na celu pokazanie braciom, że w jedności siła (albo inne tego typu bzdety).
4. Ciągłe kłótnie przy stole, który dżem jest lepszy (porzeczka kontra malina).
5. Trening z celem takim jak poprzednio ( taki był codziennie, tak samo jak ciągłe kłótnie w stylu, a jajka były za słone lub nie).
6. Zakończenie treningu. Wielkanoc Hao, Yoh, Tommy'ego i Franka (Asakurowie zgodni:"Mamy dość królików".
             Jestem z siebie dumna. Przedstawiłam miesiąc z życia Asakurów w sześciu punktach. Ale to nie koniec. Teraz musicie się przekonać, czy te wspólne, integracyjne treningi dały rade pogodzić Asakurów. Albo raczej jak zjednoczyły braci?
             Hao wrócił do mnie wieczorem w Wielkanoc. Wtedy opowiedział mi o wszystkim. Już wtedy zaczynał mieć wątpliwości, czy dobrze robi. Czy nie warto dogadać się z bratem. Wtedy tylko wysłuchałam go w ciszy, zapewniając, że "Gdzie ty, tam i ja".
            Przełomem okazała się wizyta X-Laws. Jeanne w swojej nienawiści posunęła się o krok dalej. Zdobyła wiedzę, która pozwoliła jej wysysać furyoku z innych szamanów.  Nie mogła go zabrać od nas, ale miała wiele sił by atakować. Co ja mówię, ona była niezniszczalna. Walczyłam wspólnie z Hao , tracąc siły. W pewnym momencie myślałam, że to już koniec. Dopóki nie zobaczyłam, latającego Franka. Dzielny królik podrapał Francuzkę w twarz, odwracając jej uwagę. Wtedy dobiegł Yoh. Stało się coś niesamowitego. Katany bliźniaków połączyły się w jedną i Asakurowie wykonali wspólnie atak. Widziałam tylko niebieski i czerwony błysk i upadającą Jeanne bez grama furyoku.
              Niestety to wszystko nie było takie łatwe. Braci nie pogodzili się od razu. Hao nie był pewien kim jest i co czuje do Yoh. W końcu mnie tak zaczął irytować, że musiałam mu przegadać do rozsądku. Lada moment miał rozpocząć się turniej, a on myślał o młodszym szatynie. Musiałam działać. To było mniej więcej tak.
               -Hao?
               -Co?
               -Może byś ruszył dupę i pogodził się z Yoh. Jesteś nie do wytrzymania. W takim tempie nie wygrasz turnieju.
               -Ja i Yoh jesteśmy zbyt różni.
               -Serio? Plan zabicia ludzi i wszystkich słabych szamanów przestał być modny wraz z twoją trzecią śmiercią.
               -Może i masz rację.
               -Ja mam zawsze rację Koteczku.
               -Idę do Yoh!
               -Idz!
               -Anna, a co masz na rękach?
               -Franka,możesz go wziąć.Potem trzeba będzie go oddać Królowi Duchów.
               -Znowu uciekł...
               -I przy okazji uratował ci życie. Choć to jak spadł z nie... Nie miałeś iść do Yoh!
               -Już idę!
               Potem nastąpiła wzruszająca scena, wielkiego przytulasa pojednanych braci. Prawie Franka udusili! Yoh pierwszy wybiegł do Hao, przepraszając go za niedawne morderstwo. Potem mój szatyn coś mu tam wymamrotał, co miało być jego wyrazem skruchy. Cholera! Znowu płaczę. Czy tylko moim zdaniem ten moment jest taki wzruszający?!
***
                -Anno? Płaczesz?- zapytał szatyn, wchodzący do sypialni.
                -Opowiadam Haruce historię twoją i Yoh. A wiesz, że jak jestem w ciąży to staje się bardziej wrażliwa!
                - Jakoś dzisiaj rano tak nie było- wskazał na, odbity ślad czerwonej ręki.
                -Widzisz co ta ciąża ze mną robi! Normalnie dałabym, ci z pięści, a nie z liścia!
                -Seiya już śpi, a Yoh właśnie przed chwilą poszedł. Zaprosił nas jutro na obiad- powiedział ignorując mój komentarz.
                 Hao podszedł do mnie i delikatnie dotknął mojego brzucha. Pocałował mnie namiętnie.
                 -Kocham cię- powiedzieliśmy równocześnie.