środa, 24 grudnia 2014

"Zawsze razem"

Witajcie!
          Z góry przepraszam za tę miniaturkę. W ogóle nie jest świąteczna i pewnie pomyślicie sobie, że jestem psychopatką, albo mam depresję. No cóż... Wena nie sługa :)
          Notkę dedykuje Majo Kurocho z bloga :http://shaman-king-ice-heart.blogspot.com/ Postać głównej bohaterki i jej historia jest zaczerpnięta z tego opowiadania.
Wszystkim życzę Wesołych Świąt :) I jeszcze raz przepraszam za tę miniaturkę ;)
CZYTASZ=KOMENTUJESZ
###
         Podnoszę łuk na wysokość oczu, drżącymi rękami celuje go prosto w głowę Asakury. Dlaczego mnie spotkał taki los? Musiałam się zakochać akurat w nim. Boże, dlaczego wiedząc, że to istny demon, złączyłeś nasze drogi! Dlaczego mnie obdarzyłeś tym przeklętym przeznaczeniem! Nigdy nie byłam silna. Łzy cisną się do moich oczu. Obok mnie pojawia się moja matka. Kładzie mi swoja dłoń na ramieniu. To ona mnie przekonała do tego kroku. Już zdecydowana, miałam na oślep puścić lodową strzałę, gdy poczułam ogromny ból w okolicy brzucha. Upadam, dotykam ręką miejsca mojego cierpienia. Serce... Czemu tak bardzo boli, a nawet nie krwawi. Wypluwam metaliczną ciecz, która wypełnia moje usta. Dotykam brzucha. Moja dłoń zabarwia się na czerwono, jednak to nie jest krew Hao. Należy do mnie. Kątem oka zauważam, sprawczynie mojej rany. Mała słodka Opacho, patrzy na mnie ze łzami. Jej usta mówią: "Przepraszam Nee-san". Wiedziałam, że zawsze stanie po stronie Hao. Uśmiecham się do niej, cieszę się, że nie musiałam go zabić. Tak bardzo go kocham. Tak bardzo chciałam mu to wyznać. Podchodzi do mnie, czy na jego twarzy widzę rozpacz. Podobno on nic nie czuje. Pada na kolana i delikatnie ociera moje łzy.
          -Kocham cię Jackie. Dlatego nie możesz żyć, moja miłość jest tylko przeszkodą- powiedział, zamykając mi usta pocałunkiem.
          Jeśli tak ma wyglądać śmierć, to jestem szczęśliwa. Już nie czuje bólu. Kocha mnie. Tylko wspomnienia, próbują się przebić przez mój otumaniony umysł.
Zawsze będziemy razem...
Czy razem umrzemy?
Tak... z losu nakazem,
Z nim w parze idziemy.
***
          -Mamo!- krzyczała mała, zielonooka dziewczynka. w jej osobie rozpoznałam siebie w wieku pięciu lat. Jak zwykle z ogromnym uśmiechem, biegająca bez sensu tam i z powrotem- Możemy dzisiaj nie trenować?!
          -Aisuaro! Musisz ćwiczyć. Chodź tu!- zawołała, wskazując na swoje kolana. Cóż mimo, że marszczyła gniewnie brwi, nigdy się jej nie bałam. Mama była zawsze kochającą i delikatną kobietą, ale w tym momencie jej głos wypełniała nutka strachu. Posłusznie usiadłam na kolana kobiety i zatopiłam się w jej zielonych oczach. Identycznych jak moje- Jesteś już dużą dziewczynką i masz prawo wiedzieć o pewnych sprawach. Pewnie zauważyłaś, ze jako jedyna w wiosce jesteś szamanką i potrafisz kontrolować moce lodu. Kochanie to nie jest przypadek! Los obdarował cię przeznaczeniem! Jesteś Wybrańcem. To ty w przyszłości masz pokonać Hao Asakure. Najpotężniejszego Szamana jaki istnieję. Niestety, zaprzedał on duszę istotą podziemia. Aisuaro obiecaj mi, że jak mnie zabraknie, będziesz nadal ćwiczyć i nikomu nie wyjawisz kim naprawdę jesteś!- dokończyła poważnie, tuląc mnie do piersi.
          Wtedy nie rozumiałam tych słów. Bez zastanowienia wypowiedziałam słowa przysięgi. Potem poczułam tylko twarz mamy, wtapiającą się w moje włosy i jej łzy, które spływały po mojej twarzy. Mama nigdy nie płakała. Cóż mogłam zrobić. Mocniej przytuliłam matkę.
Prawda cię wyzwoli,
Ewentualnie zabije.
Wyrwie z jarzma niewoli,
Albo po prostu dobije.
***
         Skąd mama to wszystko wiedziała... Nie wiem, nie powiedziała mi nigdy. W wieku sześciu lat straciłam wszystko. Wioskę pełną Ludzi Śniegu, zabiło to co było zarazem ich  miłością, jak i przekleństwem... Śnieg. Ogromna lawina zabiła wszystkich, z wyjątkiem mnie. Jednak moja mama mnie nie opuściła. Ukazała mi się jako duch i automatycznie stała się moim duchem stróżem. Teoretycznie to ja ją wybrałam. Praktycznie to ona mnie do tego zmusiła. ^_^
           W takim stanie: zapłakaną i zmarzniętą, odnalazł mnie Hao. Nie tylko ja zataiłam fakt, kim jestem. On też przedstawił się jako Zeke. Gdybym tylko wiedziała kim on jest. Uratował mi życie, ale nie wyjawiłam mu całej prawdy. Wiedział, że jestem szamanką, o wyjątkowym duchu stróżu. Nie mógł się nadziwić,że moim stróżem jest Człowiek Zimy. Na początku, zastanawiał się nad moim podobieństwem z mamą, ale gdy nic nie wykombinował przestał nad tym rozmyślać. Od tego czasu mówiono na mnie Jackie, Hao uznał, że to imię do mnie pasuje.
Czy już wtedy cię kochałam?
Nie wiem, ale skąd to ciepło?
To czemu wciąż kłamałam?
Czemu moje serce krzepło?
***
         To był 24 grudnia, postanowiłam zrobić niespodziankę mojemu przyjacielowi. Chciałam mu się za wszystko odwdzięczyć. Przygotowałam kolację z pomocą mamy, albo raczej ona zrobiła moimi rękoma. Wszystko zapięłam na ostatni guzik, przynajmniej wszystko co była w stanie zrobić sześciolatka. Pobiegłam szukać Zeke, co nie było trudne zawsze przesiadywał w tym samym miejscu. Był to wielka skała na skraju urwiska. Zawsze mu mówiłam, że to niebezpieczne miejsce, ale w końcu i mnie zaczarowało.
         -Zeke możesz zamknąć oczy?- spytałam niewinnie, nerwowo rozglądając się na boki.
         -A dlaczego?-spytał z udawanym zaskoczeniem, chyba wiedział co się święci.
         -Mam niespodziankę dla ciebie- odparłam, cała czerwona.
         Hao zaśmiał się krotko na moją reakcję, zamknął oczy i posłusznie złapał moją dłoń, poruszając się krok za mną. Ja z ogromnym uśmiechem prowadziłam go do naszykowanego stołu. Gdy już byliśmy przy stole kazałam mu otworzyć oczy. Przez chwile miałam wrażenie, że w tych czarnych, zimnych oczach, pojawiły się wesołe ogniki, rozświetlające jego tęczówki na brązowo. Niestety tylko na chwilkę, mimo wszystko uśmiechnął się i przytulił mnie do siebie. Po raz kolejny poczułam gorąco na policzkach.
           -Dziękuję, nikt nigdy nie zrobił dla mnie czegoś takiego Jackie- odparł- Byłem sam- dopowiedział, jakby sam do siebie.
           -Już nigdy nie będziesz sam Zeke. Od dziś będziemy wszystko robić razem- powiedziałam wesoło. 
W tę Wigilijną noc wszystko robimy razem,
Obiecałam,że wszystko, nawet umrzemy.
I tak się stało, z prawem i losu nakazem,
Nasze życia nawzajem, razem tniemy.
***
           Dużo później, gdy miałam z jedenaście lat, zaczęłam coś podejrzewać. Widziałam z jaką pogardą mój Zeke odzywa się do ludzi. Tłumaczyłam to jego złą przeszłością, mimo że moja mama ciągle mnie ostrzegała. Czuła jego ogromne furyoku. Poza tym do obozu zjeżdżały się coraz bardziej podejrzane osoby. 
           To było lato. Postanowiliśmy iść na zakupy. Mieszkaliśmy wówczas w RPA. Hao miał przeczucie, że poznamy tu wyjątkową osobę. Zgubiliśmy się. Trafiliśmy na ulicę pełną bezdomnych. Zeke chyba wiedział, co tu znajdziemy,ale ja byłam przerażona. Czarna ulica, przesiąknięta ludzkim  strachem i kurzem. Powybijane szyby, wyłamane drzwi. Smród dymu i alkoholu.Ta sceneria, każdego napawała lękiem i współczuciem. Mijaliśmy głodne dzieci, chorych starców. Istne piekło.   Nagle zauważyliśmy, uciekające dziecko. Może czteroletnia, słodka dziewczynka o ciemnej karnacji i afro. Gonili je jacyś chuligani.Widziałam, że dziecko trzyma w ręku kawałek chleba, chyba ukradziony. Podbiegłam do niego i wzięłam na ręce. Jeden już się zamachnął, czekałam na cios, gdy Zeke stanął pomiędzy nami, a tymi gościnami i złapał  rękę tego typa. Jak się można było spodziewać Hao sprał ich straszliwie, a mała Opacho została z nami. Udaliśmy się do Ameryki. 
W złu dostrzegam blask
W świetle dostrzegam cień
Czynię dobro o brzasku
Niszczeje jak stary pień
***
         Tuż przed samym turniejem coraz to nowi szamani przyłączali się do naszej grupy. Moja mama była coraz bardziej podejrzliwa. Nie ufała mojemu przyjacielowi. Wciąż mi mówiła, że muszę uciekać, że on najprawdopodobniej jest Hao Asakurom.
           -Kochanie to ten czas, musisz opuścić obóz. Znasz swoje przeznaczenie. Musisz zabić Hao. Trenowałaś cały czas. Wierzę, że ci się uda. Zeke naprawdę zrobił z ciebie prawdziwą wojowniczkę, ale przebywanie z nim jest coraz bardziej niebezpieczne- stwierdził pewnego razu mój Duch Stróż.
           -Nie zostawię go! On taki nie jest!- krzyknęłam wściekła.
           -Nie widzisz tego! Ty go kochasz! Im dłużej z nim będziesz, tym gorzej dla ciebie! Myślisz, że on też coś do ciebie czuje?! Jestem pewna, że już wie kim jesteś i planuje jak się ciebie pozbyć!
           -Jestem pewna, że odwzajemnia moje uczucia!
           -To może go spytaj!
           -A żebyś wiedziała, że tak zrobię!
           Szkoda, że jej wtedy nie posłuchałam, może nikt nie złamałby mi serca. Może bym się odkochała... Nie! To niemożliwe! Spędziłam najwspanialsze dzieciństwo, nie potrzebuje nic więcej. Dzięki tym doświadczeniom mogę odejść spełniona. Szkoda, że nie walczyłam o jego duszę.
           Poszłam szukać Zeke. Odnalazłam go w naszym miejscu. Na tej samej skale co zawsze.
           -Witaj Jackie!- powiedział z uśmiechem, który był przeznaczony tylko dla mnie i Opacho. To nie było to ironiczne wykrzywienie ust, którym obdarzał popleczników.
           -Hao... Powiedz mi co będziesz chciał zrobić z władzą Króla Szamanów? Podzielisz się z nią z kimś?- spytałam z ogromnym rumieńcem. Hao złapał się za podbródek w geście zadumy.
            -W sensie z Królową Szamanów? Tak... Już wybrałem... Anna Kyoyama da mi silnego potomka.
            Nie słyszałam dalej. Mówił coś, ale już nic nie czułam. Nie chciałam płakać. To było  coś gorszego. Ogromna pustka, która przeszyła mnie na wskroś
Co boli bardziej? Ból fizyczny
czy psychiczny? Serce złamane?  
Co to w ogóle ból psychiczny?
Moje uczucia całkiem popękane.
***
         Swoje smutki wypłakiwałam w towarzystwie mamy, choć nie miałam ochoty z nią rozmawiać. Miała rację, a ja jak zwykle przeceniałam swoje możliwości. Dla Zeke byłam siostrą i tylko siostrą. Jak mogłam myśleć, że będzie coś więcej. Moje przemyślenia przerwał gwałtowny wybuch. Ktoś atakował. Szybko wzięłam swój łuk i strzały, równocześnie wykonując kontrole ducha. Wybiegłam z namiotu, tam już czekał na mnie Hao. 
          -Wracaj do namiotu. To nie twoja walka Jackie!
          -Nie zostawię cię!-krzyknęłam w odpowiedzi.
          -Właz do tego cholernego namiotu!-wrzasnął. Nigdy tak się do mnie nie zwracał. Był przerażający.
           Naszą kłótnie przerwał delikatny głos jakiejś dziewczyny. Miała bardzo smutny wyraz twarzy, w normalnej sytuacji byłby mi jej szkoda, ale teraz wydawało mi się, że jest ona istnym złem. Na jej smukłym ciele widniała gotycka... Chyba gotycka... sukienka. Miała piękne długie srebrzysto-białe włosy i kontrastujące z jej niewinnym wyrazem twarzy krwiste oczy. Bardzo piękna, a zarazem tajemnicza dziewczyna.
          -Więc to prawda, że masz jakieś ludzkie uczucia Hao?-spytała jakby niepewnie- Ta dziewczyna. Powiedziałeś jej chociaż kim jesteś.
           Hao... Hao Asakura... Nie mogłam w to uwierzyć. Mój Zeke... mój brat... mój ukochany był moim przekleństwem, osobą, którą musiałam zabić.
          -Tak Aisuaro. Twój przyjaciel- wypowiedziała z pogardą dziewczyna- To morderca, wcielenie demona! Jestem tu by go zniszczyć!
           Zniszczyć... Nie rozumiał jak ktoś mógł chcieć zabić mojego ukochanego braciszka? Nie mogłam uwierzyć, że ten troskliwy chłopak to zimny morderca. Spojrzałam na Zeke. W jego oczach widziałam zimną obojętność.
           -Gdzie zgubiłaś swój "mały domek" Jeanne, a gdzie X-Laws. Zostawili swoją Święta Panienkę, Żelazną Dziewicę?- spytał z pogardą. Mówił to całkiem obcy człowiek, jakbym go nigdy nie znała.
            Nawet nie zwróciłam uwagi na rozpoczynającą się walkę. Jakby cały świat przestał istnieć. Poczułam jak tracę kontrole ducha, moja matka pojawiła się obok mnie. Wiedziała co się święci. Krzyczała coś do mnie, pewnie gdyby żyła zaczęłaby płakać. Ziemia pod moimi stopami zaczęła zamarzać. Nagle zaczął w ekspresowym tempie zbliżać się do białowłosej. Nie potrafiłam tego kontrolować. Zeke odwrócił wzrok. Popatrzył na mnie zdziwiony. Traciłam kontrole, wiedziałam, że jeśli nie przestane mogę wywołać kolejną Epokę Lodowcową. Nagle poczułam, ze czyjaś ciepła dłoń splata się z moją. Lód zaczął topnieć. Tak... Hao miał moc ognia. Dlatego ja jako ostatni żyjący Człowiek Zimy, mogłam go zabić. Ciepło rozeszło się po moim ciele. Zeke mocno mnie przytulił i pocałował. to był nasz pierwszy pocałunek. Delikatny, a zarazem przekazujący całą naszą rozpacz. Uciekłam. Musiałam się przygotować na nieuniknione. To taką zrozpaczona odnalazła mnie Opacho. 
          -Nee-san dlaczego płaczesz?-spytała.
          -Opacho musisz mnie posłuchać- zaczęłam, kucając na przeciw niej, tak by zrównała się z moim wzrostem- Cokolwiek się stanie musisz być z Nii-sanem. Nawet jak będzie udawał, że nikogo nie potrzebuję. On jest teraz bardzo samotny. Zawsze musisz poprzeć go, nie mnie. Pewnie jesteś ostatnią osobą, której szczerze na nim zależy- skończyłam, nie kryjąc łez. Szybko teleportowałam się, już nie usłyszałam o co pytała Opacho.
Ogień i lód,
Walka z losem.
Życie to nie miód,
Muszę iść za ciosem.
***
         Hao poświęcił miłość, by stać się Królem Szamanów. Ja by zapobiec katastrofie, sama targnęła się na jego życie. Czy my sami pokierowaliśmy tak swoim losem. 
         -Też cię kocham. I mam nadzieję, że jeszcze się spotkamy- szepnęłam wprost w jego usta, ponownie je złączając. Chciałam mu przekazać moje cierpienie, rozpacz i miłość. Naprawdę go kocham. Muszę, jednak to zrobić. Nikt nie jest w stanie go powstrzymać.W tym momencie kumuluję moc lodu w mojej dłoni i resztkami sił wykonuje zamach, wtapiając ostrze ostrego sopla w serce Hao... Zdążył spleść swoją dłoń z moją, przekazując mi resztę swojego ciepła. Na ustach ma uśmiech. Sama mimo bólu, czuję radość. Wiem, że się spotkamy. Razem przetrwamy nawet piekło.
Dobre intencje nie wystarczą
One nie będą dla mnie tarczą
Wyrok: zawsze winna
Jaka jestem naiwna.




           


          

piątek, 22 sierpnia 2014

"Do diabła ze ślubem!"

Witam!
Po pierwsze... Wszystkiego Najlepszego Anno :)
Pamiętajmy 22 sierpnia!
Z tej okazji napisałam długą jednorazówkę ( moja najdłuższa notka! 8018 słów)
Zapraszam do czytania... 
Mam nadzieję, że nie zamordujecie mnie za to co wymyśliłam...
***
          To ten dzień… Dzień, który powinien być najpiękniejszym dniem w życiu kobiety. To dzień mojego ślubu. Szkoda tylko, że mój narzeczony jest dla mnie bratem, przyjacielem, a nie ukochanym. Dlaczego nie mam nic do powiedzenia?! Nie mogę być jak inne kobiety? W tym momencie nie chcę być szamanką. Wolałabym być zwykłą dziewczyną, która może robić co chce. A ja? Od dziecka wiedziałam co mnie czeka. Trening, trenowanie przyszłego męża, ślub i urodzenie potomka. Co za chory system?! Choć jakby się dłużej zastanowić… Nie do końca żałuję bycia medium… Gdyby nie to nie poznałabym mojej pierwszej miłości, nie zaznałabym chwili szczęścia. Z drugiej strony nie zaznałabym bólu, smutku, samotności, cierpienia i nie miałabym złamanego serca na własnym ślubie. Z mojego gardła wydostaje się ciche westchnienie. Z gracją podchodzę do zakurzonego lustra w moim pokoju. Cóż tu dużo mówić. Wyglądam prześlicznie. Prezentowałam się cudnie w tradycyjnym, białym kimonie, a raczej kilku. Cóż strój jest piękny, delikatnie zdobiony białymi różyczkami przy rękawach i szyi.  Choć szczerze… bardzo to wszystko ciężkie. Twarz mam umalowaną bardzo  jasnym pudrem, znów tradycja… Dobrze, że pani Keiko, jednak mi pozwoliła jej nie malować na biało. Moja cera bardzo kontrastowała z czarnymi oczami. Oczywiście to nie tak, że wstydzę się swojej kultury, ale to jednak mój ślub i chcę by choć trochę było jak w moich marzeniach, chcę wyglądać jak ja. W rezultacie tylko usta mam podkreślone delikatnie błyszczykiem, a na rzęsach widoczny jest tusz. W uszach mam kolczyki-perły, a włosy tylko delikatnie podpięte do tyłu spinką w kształcie białej róży, opadają mi falami na plecy. Teraz zostało mi tylko założyć tsuno kakushi* oczywiście w białym kolorze i również ozdobione różyczkami.
         - Anno! Mogę już wejść!- krzyczy Usui, przerywając mi moje przemyślenia.
         Muszę na twarz przywdziać zadowoloną maskę. Nawet Anna Kyoyama w dniu ślubu powinna się uśmiechać. Trzy wdechy i…
          - Wejdź- komunikuję krotko, a po chwili w drzwiach pojawia się uśmiechnięta twarz Piriki.
          Wygląda pięknie. Długie, niebieskie włosy ma spięte w wytwornym koku, ozdobionym gdzie nigdzie spinkami w kształcie fiołków. Jej kimono jest błękitne, choć dość proste. Na piersi widnieje broszka w kształcie fiołka. Powieki pomalowała fioletowym cieniem, a rzęsy tuszem. Na ustach widoczny jest jasno różowy błyszczyk. Piękna z niej druhna. W tym momencie stoi z otwartą buzią i patrzy na mnie jakbym urwała się z choinki.
          -Co znów zrobiłam źle?- pytam po chwili, z lekka nutką zdenerwowania.
          -Anno… Ty… Jesteś przepiękna… Jak cię zobaczy… Krzyknie z zachwytu- mówi, jąkając się jak Tamao.
          Znów spoglądam na zwierciadło. Cóż muszę przyznać, że wyglądam piękniej niż zazwyczaj. Szkoda, że On tego nie zobaczy… Niestety to nie dla niego się tak wystroiłam…
         -Musimy powoli iść Anno…- zaczyna niepewnie niebieskowłosa- Nie denerwuj się… Wszystko będzie dobrze- mówi z przekonaniem.
         Szkoda… Może nakodo* złamie nogę, no nie wiem… Ja ją złamię… A może by tak specjalnie… Co ja mówię? Co mi to da! I tak będę musiała wyjść za niego za mąż! Przecież obiecałam, a raczej ustalono jak byłam malutka.
          Usui  sięga po moją rękę i ciągnie mnie w stronę wyjścia. Na dworze stoi już biała limuzyna, która ma mnie odwieść do kaplicy. Pilika delikatnie całuje mnie w policzek i bełkocze coś w rodzaju życzeń ślubnych. Drzwi otwiera mi Ren. Przez chwilę patrzy na mnie z niedowierzaniem, po czym z spiorunowany zazdrosnym wzrokiem przez niebieskowłosą, pomaga mi wsiąść do auta. Anno… Trzy oddechy… Cholera ja wychodzę za mąż! Dlaczego nie mogę tak po postu wysiąść. Spoglądam na Tao i Usui. Patrzą na siebie w taki sposób… No nie wiem… Jakby ta druga osoba była najważniejszą na świecie. Też chcę czegoś takiego. Niestety moje szczęście się skończyło. Już nigdy nie spojrzę w Jego oczy. Śmierć mi Go zabrała. Okrutna, a zarazem sprawiedliwa… Śmierć… Nie! Muszę przestać o tym myśleć! On nie żyje! Nie wróci! Myśl o czym innym Anno! No właśnie! Wracając do naszych gołąbków. Złotooki prezentuje się równie dobrze jak jego partnerka. Ubrany w czarny garnitur, niebieską koszulę i krawat wygląda elegancko. No cóż Ren Tao jest przystojny, mądry i bogaty. Idealna partia dla każdej kobiety. Zwłaszcza jak pozbył się tej głupiej fryzury. Dobrze mu w długich do połowy pleców, prostych włosach.
         -Anno… Nie denerwuj się- mówi z lekkim uśmiechem Chińczyk.
         Chyba zauważył zmianę w moim zachowaniu. Niestety nie denerwuję się tym, że coś nie wyjdzie, bo zawsze wszystko co związane ze mną jest perfekcyjne. Denerwuję się tym, że resztę życia spędzę z mężczyzną, którego traktuje jak brata.
         - Nie martw się. Wszystko w porządku. Zawsze jest stres przed czymś takim, a zwłaszcza, że ślub ma się raz w życiu- mówię z wymuszonym uśmiechem.
         Lekko uśmiecha się teraz do mnie i patrzy na mnie pokrzepiająco. Tak Ren  zmienił się i to bardzo. Nie jest już zimnym i nieczułym człowiekiem. Uśmiecha się, śmieję się, jest dobrym pocieszycielem i doradcą.
           Po chwili nagle zatrzymujemy się. Czy to już tu? Tak to tu… Za chwilę złoże przysięgę. Ren pośpiesznie wychodzi z auta i otwiera przede mną drzwi. Za nim stoją Michiru i Takumi. Jak zwykle wyglądali pięknie. Pani Kusakabe w pięknym fioletowymi kimonie ozdobionym przy rękawach dziwnymi czerwonymi wzorkami. Czarne włosy ma luźno opuszczone na ramiona. Na jej twarzy widoczny jest delikatny makijaż. Za rękę trzyma ją ubrany w elegancki garnitur jej mąż. Uśmiechają się do mnie tak jak zawsze, dodając mi otuchy. Chyba coś podejrzewają. Nic dziwnego. Zastępują mi rodziców.
       -Już czas An- mówi delikatnie Takumi- Wyglądasz prześlicznie- dodaje z uśmiechem.
       Ruszam lekko głową w geście zrozumienia i idę do wejścia. Według tradycji ja i mój wybranek powinniśmy wchodzić na ceremonie osobno. Takumi i Ren otwierają przede mną drzwi. Jak na zawołanie zaczynają grać flety i bębny. Robię pierwszy niepewny krok i  spoglądam w tył. Tao i Kusakabe uśmiechają się do mnie, co sprawia, że zaczynam iść w stronę ołtarza płynnym krokiem. Z ciekawości obracam głowę w stronę mojego narzeczonego. Cóż był mega przystojny. W prostym czarnym kimonie i włosach upiętych w kucyka wygląda naprawdę genialnie. To samo myśli chyba o mnie, bo usta ma wciąż otwarte. Po chwili się opamiętuje się i obdarza mnie promiennym uśmiechem. Spróbowałam odpowiedzieć mu tym samym. Nie wiem jaki jest tego rezultat. W końcu dochodzimy pod sam ołtarz. Delikatnie ujmuję moją dłoń. Właśnie rozpoczęła się ceremonia, a zarazem więzienie.
Nakodo* macha nad nami poświęconą gałązką, ten gest ma nas oczyścić. Teraz zacznie się przysięga. To właśnie w tym momencie stanę się żoną Asakury.
        -Jeśli ktoś  zna jakąś przeszkodę w zawarciu małżeństwa, niech powie teraz lub zamilknie na wieki- mówi w końcu duchowny.
        To dziwne… Wciąż mam nadzieje, że ktoś wstanie i krzyknie, że cały ten ślub to zwykła farsa, że nie mogę wyjść za Asakurę. Nagle drzwi do kaplicy otworzyły się z hukiem. Wszyscy goście jak na komendę odwrócili głowy w stronę wejścia. Chyba źle widzę. On przecież nie żyje. Spojrzałam na mojego narzeczonego. Również patrzy z niedowierzaniem na tył kaplicy. Czyżby On przeżył? Czy to naprawdę On?
       - Anna  nie może za niego wyjść! Ona go nie kocha! Ona kocha mnie!
       Ten głos! To na pewno On! Patrzę na niego oniemiała. Nie mogę się ruszyć. W końcu na mojej twarzy pojawia się piękny uśmiech. Mam gdzieś co czują ci ludzie. Mam gdzieś co czuje Yoh… Teraz liczy się tylko Hao. Kocham go. Nigdy nie zdążyłam mu tego powiedzieć. To na pewno on! To mój ukochany! Czy ja mam jeszcze szanse na szczęście? Widzę jego charakterystyczny uśmiech, którego nienawidziłam, a teraz kocham nade wszystko. Widzę podziw i miłość w jego oczach. Fala wspomnień napływa do mojej głowy. W ekspresowym tempie przewijają mi się obrazy z naszych wspólnych chwil. To było tak niedawno… Zaledwie dwa lata temu zaznałam tego, co inni szukają przez całe życie… Miłości.
***
         To był naprawdę piękny dzień. Słonce świeciło, na niebie nie było ani jednej chmury. Jedynie lekki wiatr ochładzał gorące ciało. To był dzień rozstania. Po dwu letnich treningach w zamku Kusakabów miałam wrócić do Japonii. Stałam już poza murami zamku. Miałam niewiele rzeczy. Malutka walizka z paroma ciuchami i pieniądze na start. To znaczy na jakieś normalne ubrania! Miałam gdzie mieszkać. W końcu jechałam do Tokio, do mojego narzeczonego. Tego, którego kochałam całym swym sercem. Przynajmniej tak mi się wtedy wydawało. Cóż byłam pewna, że po tych dwóch latach Yoh mnie nie rozpozna. Cóż już nie byłam czternastolatką, która wiecznie nosiła czarną kieckę. Teraz miałam długie, falowane blond włosy, umiałam się już dobrze ubierać i malować, a poza tym no cóż miałam bardziej kobiece kształty. Co tu ukrywać byłam naprawdę piękna. Nadal jestem... Sama momentami patrząc w lustro nie wiem czy to ja. Poza tym moja moc. Podobno bije ode mnie potęga. Tak przynajmniej mówi Takumi.
        -Anno… Jesteś najpotężniejszą medium jaka kroczyła po Ziemi- powiedziała po chwili ciszy Michiru.
         -Z wyjątkiem ciebie Michiru-sensei- dodałam cicho.
        -Co ty pleciesz! Pokazałam ci wszystko co umiem i przekazałam ci moje 1080 koralików. Cóż uczeń przerósł mistrza!- odparła szybko.
        - Nie możecie do siebie mówić wprost!- zaśmiał się blondyn- Wiem, że będziecie za sobą tęsknić- tu przytulił obie kobiety- Pamiętaj, że zawsze nas możesz odwiedzić Anno!
        -Wiem… Dziękuje- odparłam krótko.
       - Kochamy cię… Pamiętaj… Jesteś dla nas jak córka- powiedziała nieśmiało Michiru.
       Wzruszyłam się na te słowa, a zwłaszcza, że padły z ust Michiru. Czułam się jakbym miała rodziców, taka kochana. Po chwili z trudem wyjąkałam, nie jestem dobra w te klocki:
       -Też was… kocham…
       Uśmiechnęli się w odpowiedzi i znów mnie przytulili. Cóż to wspaniałe uczucie. Czułam bijącą od nich miłość i troskę. Niestety szybko oderwali się ode mnie i popatrzyli z poważną miną. Znów chcieli mi przypomnieć o mojej misji. Musiałam im przerwać tę gadkę.
        -Koniec! Wiem co chcecie powiedzieć… Pamiętam co mam zrobić- popatrzyłam na nich twardo. Po chwili mina Michiru zmieniła się z poważnej na pełną troski- Tak wiem… O Hao też pamiętam- odparłam z rezygnacją.
       Dowiedziałam się, że Yoh ma brata. Złego bliźniaka… Ha! Telenowele to nie fikcja! To sama prawda! Aczkolwiek Michiru i Takumi uważali, że zasługuje na drugą szansę. Chcieli go nawrócić. Ja miałam doprowadzić do zjednoczenia braci. Wtedy nie byłam pewna, czy to słuszna decyzja. Po usłyszeniu jego historii współczułam mu. Sama nie wiem co by się ze mną stało gdyby nie Yoh? Może byłabym taka sama jak Hao. Wtedy miałam mieszane uczucia, ale teraz wiem, że to było najlepsze wyjście. Szkoda, że tak wszystko wyszło.
        -Do zobaczenia!- powiedziałam krotko i pośpiesznie teleportowałam się do Dobi. Nie mogłam zwlekać ani chwili dłużej. Nikt nie mógł zobaczyć mych łez.
***
        Kolejne wspomnienie… Spotkanie z Goldvą. Dopiero przygotowywali się na Turniej. Silva kończył już przygotowanie do otwarcia restauracji. To właśnie w niej spotkałam się tego upalnego dnia z Radą. Nie wiedzieli o mnie nic. Byłam tylko nieznaną pośredniczką pomiędzy nimi, Królem Duchów i  Pierwszą Szamańską Parą Królewską. Tak do tej pory mam dobry kontakt z Tommym… Nie mogę uwierzyć, że tak słodki dzieciak jest tak potężny. Przychodziłam zawsze w długim, czarnym płaszczu z kapturem na głowie. Tak, to było takie zabawne, ze szesnastolatka rozstawiała ich po kontach.
       Gdy weszłam do budynku wszystkie głowy pochyliły się lekko. Nie zważając na ten gest, usiadłam na najbliższym krześle. Cóż uwielbiałam to jak mnie szanowali, jak bali się cokolwiek powiedzieć. Zawsze uwielbiałam mieć władzę.
        -Witaj- zaczęła Goldva- Co masz nam do przekazania?
        -Nie możecie zabić Hao Asakury. Ma on żyć. To... to znaczy Król Duchów chcę by ród Asakura w końcu się zjednoczył, by bracia byli razem- powiedziałam jednym tchem.
        Zapadła cisza. Wszyscy patrzyli na mnie zdziwieni. Cóż nie dziwiłam się im. Tommy nigdy nie mieszał się do spraw Asakurów. Co pięćset lat pozwalał na śmierć Hao. A tu nagle? Sama do końca nie rozumiałam postawy KD… Jakiś wewnętrzny głos mi mówił, że muszę uratować duszę Hao. W gruncie rzeczy… jesteśmy tacy sami. Tylko mi udzielono pomocy… jemu nie.
      -Jesteś pewna?- spytał z po wątpieniem Silva.
      -Na sto procent- mruknęłam.
      - Coś nie sądzę by rodzina Asakura, a zwłaszcza Yomei i Kino mieli nastrój do godzenia się. Jestem pewna, że będą wciąż nastawiać Yoh przeciwko bratu- stwierdziła Goldva.
      -I tu się zgadzamy- odburknęłam- Ochronię i Yoh i Hao.
      - Pani nie może mieszać się do turnieju!- krzyknęła staruszka.
      - Nie martw się… Nie zrobię nic łamiącego zasady turnieju.
      Hmm… Przerąbane miałam z tą całą rodzinką Asakura. Ich nienawiść do Hao zirytowała nawet Króla Duchów. Miałam nadzieję, że Yoh nie zmienił się od naszego ostatniego spotkania. Moim zdaniem tylko ten szatyn był w stanie zobaczyć w bracie dobro. Jak się później okazało nie tylko on.
***
       Po krótkich zakupach… Kupiłam dziesięć siatek ubrań w cztery godziny! Przebrałam się w jedno z nowych strojów... Turkusową koszulę w kratkę, dżinsy i niebieskie trampki. Pamiętam jeszcze jeden szczegół. Miałam wtedy kucyka. W każdym bądź razie duchy pomogły mi odnaleźć dom Yoh i niezwłocznie się tam udałam. Wcześniej odwiedziłam panią Kino, która pogratulowała mi umiejętności i poprosiła o trening dla Asakury. Z tego co wiedziałam mieszkał z trzema kolegami, siostrą jednego z jego kumpli, o którą byłam strasznie zazdrosna i Tamarą. O tą ostatnią w ogóle się nie przejmowałam, była zbyt nieśmiała.
       Powiem szczerzę, że jak trafiłam już pod drzwi domu Yoh miałam wątpliwości. Zastanawiałam się, czy to moje miejsce, czy w ogóle mnie pamięta i czy jestem w stanie go trenować? Oczywiście wygrał mój charakter, który kazał mi zapukać do drzwi. Po chwili w progu stanął przystojny fioletowowłosy chłopak o złotych oczach. Cóż Tao był i jest nieźle zbudowany, wysportowany. Mogłam, więc określić go jako przystojnego. Przeszkadzał mi tylko jego czub na głowie. Wyglądał dziwacznie.
       - Kim jesteś?- spytał szorstko.
       Tak Ren przyglądał mi się badawczo. Nawet z lekkim podziwem, no cóż wielu facetów wodzi za mną wzrokiem. Czym się różni taki Tao? O kurczę! Dobrze, że Pirika nie zna moich myśli. Gdyby teraz to usłyszała to by mnie zamordowała.  Jednak chyba nie zainteresowała go jedynie moja uroda, czuł bijące ode mnie furyoku. Dużo większe od jego własnego. Wtedy się otrząsnęłam i ukryłam swoją moc. Po prostu nikt oprócz mnie nie mógł odczytać ile mam furyoku. Tak było bezpieczniej.
       - Zastałam może Yoh?- spytałam równie oschle.
      Znów popatrzył na mnie dziwnie. Ciekawiło go co chcę od Asakury. Uśmiechnęłam się do niego ironicznie i popatrzyłam mu w oczy. Chciałam by w końcu odpowiedział.
      - Jest… Zapraszam- powiedział krótko i odsłonił mi drogę- Yoh przyszła twoja dziewczyna!- krzyknął Tao.
      Jego odzywki były wyjątkowo dziecinne i nie miał wcale racji. Ja byłam i jestem narzeczoną Yoh. Po chwili usłyszałam hałas. To Asakura zbiegał ze schodów.
        -Ja nie mam dziewczyny- krzyknął do złotookiego.
        -Masz rację… Nie masz dziewczyny, masz narzeczoną- odparłam z uśmiechem.
        Dopiero teraz spojrzał w moją stronę. Patrzył na mnie za zdziwieniem i podziwem. Musiał rozpoznać mój głos. Zmieniłam się trochę. Zresztą on też. Dalej miał identyczną fryzurę i uśmiech na ustach, ale teraz był wyższy ode mnie o głowę, pod jego koszulką widoczne były mięśnie, jednak pani Kino trochę go wymęczyła. Yoh jest przystojny, jednak Hao… Dobra koniec! Asakura nie przestawał się na mnie gapić, musiałam sama to przerwać.
      -Wpuścisz mnie do środka?- spytałam sucho.
      -Anna?! -spytał, wpuszczając mnie do środka.
       O dziwo w domu było czysto. Pewnie to sprawka dziewczyn, bo znając Yoh teraz wchodziłabym do stajni. Jego goście siedzieli w salonie i wpatrywali się w telewizor. Trey jak to on. Nawet przystojny, ale jeszcze bardziej leniwy od Yoh. Przynajmniej wyglądał całkiem normalnie. Ryu… Ten był dziwniejszy od Tao. Brunet z fryzurą podobną do Elvisa. Taka jego tandetna kopia. I o dziwo jeszcze jeden chłopak. Strasznie malutki. Nie spodziewałam się jeszcze jednego chłopca. Chodź słyszałam, że Yoh miał kolegę nie-szamana. I cóż nie czułam w jego pobliżu żadnego ducha. Teraz Shorty już ma opiekuna… I kto go trenował… Ja! Ku mojej uldze Pirika była bardzo ładna, ale ze mną nie mogła się równać oczywiście… Zresztą widziałam jak chłopcy pożerają mnie wzrokiem.
      -Tak Yoh to ja… Anna. Wróciłam na stałe- odparłam krótko.
      Asakura podbiegł i przytulił mnie. Powiem szczerze. Wtedy naprawdę myślałam, że go kocham i poczułam się dobrze będąc w jego ramionach. Jednak po chwili oprzytomniałam i stanowczym ruchem odepchnęłam go.
       - Anno! To naprawdę ty!- powiedział radośnie- Powiedz co się z tobą działo?
      Zamyśliłam się lekko. Odpowiadać mu czy nie? Chyba nie uderzy to w mój honor. To przecież nie tłumaczenie się przed nim.
      -No cóż… Przez te dwa lata ciężko trenowałam u pewnej rodziny szamańskiej. Dzięki temu zwiększyłam umiejętności. Posługuję się mocą tysiąca osiemdziesięciu koralików- powiedziałam krótko, oczywiście podkreślając moje osiągnięcie.
      -Dlaczego nic nie pisałaś? Nie dawałaś znaku życia?- spytał z lekkim wyrzutem.
      -Bo przebywałam w innym wymiarze! Ok? Trenowałam u pierwszej szamańskiej pary królewskiej!- krzyknęłam wściekła. Co jak co, ale nie miał prawa robić mi wyrzutów.
        Można było się spodziewać ich reakcji. Wszyscy patrzyli na mnie z niedowierzaniem i ciekawością. Asakura popatrzył na mnie smutno i wyszeptał słowo „przepraszam”. No cóż… Nie wyganiałam ich już dziś na trening. Jutro posmakują co to znaczy ciężko pracować.
      Cóż od tego dnia stałam się surowym trenerem. Z pięknej, drobnej blondyneczki stałam się złem wcielonym. Wprost katowałam ich treningami. Nawet Ren nie miał nic do gadania. Bał się mnie jak każdy inny tylko lepiej to ukrywał. Właśnie takiego nudnego, schematycznego dnia poznałam Hao. To właśnie on zakłócił spokojny, letni dzień. To było gdzieś po południu, chłopcy wrócili z treningu. Jedliśmy spokojnie obiad, gdy poczułam ogromne furyoku. Już wiedziałam kto nas odwiedził i w jakim celu. Chłopcy oczywiście też to poczuli. Przybysz wyraźnie chciał nas zawiadomić o swojej obecności. Wszyscy wybiegli na podwórko. Usłyszałam tylko krzyk Yoh, mówiący bym nie wychodziła z domu, jego rodzina powiadomiła go o Hao, już mu wmówili, że Hao trzeba zabić, już wiedział, że to jego brat. Zapomnieli tylko wspomnieć o tym, że sami zachowali się jak potwory… Jak można inaczej nazwać próbę morderstwa dwóch, niewinnych istot?!
       Posłuchałam Yoh, nawet mi schlebiało, że się mną interesuje. Zresztą chciałam sprawdzić jego umiejętności, a wiedziałam, że Hao go nie zabiję, po drugie wolałam nie ujawniać moich zdolności. Starszy Asakura już z pewnością wiedział, że Tommy kontaktuje się z Radą poprzez pośrednika. Cóż lepiej  było żeby nie wiedział, że to ja.
      W końcu z ciekawości zajrzałam przez okno. To co zobaczyłam przeraziło mnie nie na żarty. Wszystko było zdemolowane, a wszyscy z wyjątkiem Rena i Yoh, którzy trzymali się resztkami sił, leżała nieprzytomna na ziemi. Nie przemyślałam czegoś… Brata Hao nie zabije, ale resztę może. Niestety zaczęło mi zależeć na tych durniach, więc wkroczyłam do akcji. Wyszłam z hukiem na dwór i popatrzyłam z wściekłością na chłopaków i krzyknęłam:
       -Pogieło was! Jak mogliście tak zdemolować ogród do cholery!- wrzasnęłam, patrząc prosto w oczy zdziwionemu Hao. Tak… Ta mina była bezcenna. Wyszła blondynka i krzyczy, że ma rozwalony ogród, a obok niej leżą jej nieprzytomni współlokatorzy. Po prostu super!
      Chwilę zdziwienia starszego Asakury wykorzystali chłopcy, którzy równocześnie zaatakowali Hao. Niestety na marne, przodek Yoh szybko się ocknął i wycelował w chłopców kulę ognia. Widząc to wyjęłam szybkim ruchem korale i niczym lassem związałam chłopców i pociągnęłam w moją stronę. W tej chwili poczułam tępy ból w czaszce. To Hao próbował wedrzeć się do moich myśli. Zdecydowanym gestem odepchnęłam natręta. Mam zbyt dużo tajemnic, by je teraz ujawnić. Z drugiej strony, musiałam ukazać cale moje furyoku. Teraz było one widoczne w całej okazałości. W głowie usłyszałam głos:
        -„Wiedziałem, że sławna Anna Kyoyama po treningach u Kusakabów nie może być taka słaba. To dobrze, bo myślałem, że nie poznam osoby godnej walki ze mną. Muszę przyznać, że uczeń przerósł mistrza. Widzę, że nie udało ci się ukryć swojego furyoku, ważniejsze do zablokowania okazały się myśli. Zaintrygowałaś mnie Anno… Co możesz takiego ukrywać. Dziękuje ci, że trenujesz Yoh. Zrobił jakieś tam postępy.”
        -„Nic się nie dowiesz… Będę chronić Yoh za wszelką cenę. Nawet jeśli będę musiała spotkać się z tobą w Piekle”- wysłałam mu myśl, niestety nie otrzymałam żadnej odpowiedzi, a jego twarz pozostała niewzruszona.
         Niespodziewanie Hao zaatakował chłopców. Ren i Yoh nie mieli już prawie furyoku. Chwyciłam złote korale i wypowiedziałam krotką formułkę. Otoczyła nas niewidzialna bariera. Wściekłam się nie na żarty.
        -Ty tchórzu! Atakujesz z zaskoczenia! Walcz z równym sobie!- krzyknęłam do Hao.
        -Z miłą chęcią- powiedział z wrednym uśmieszkiem.
      Chłopcy popatrzyli na mnie ze strachem. Cóż oni też nie zdawali sobie sprawy z mojej mocy. Zdawałam sobie sprawę, że Tommy będzie zły, ale nie mogłam się powstrzymać się przed walką.
      -Anno! Co ty wyprawiasz!- krzyknął Yoh.
      -Nie martw się! Nie zabiję go- powiedziałam z uśmiechem do Asakury. On popatrzył na mnie jak na wariatkę, ale nie zdążył nic powiedzieć, bo wzniosłam się na wysokość Hao.
       Zawisłam bez ruchu i czekałam na atak Asakury. Chyba go to lekko wkurzyło, bo wysłał na mnie ogromną kulę ognia. Z trudem odbiłam atak, który lekko ugodził i mnie i napastnika. Teraz rozpoczęła się walka. Użyłam granatowych korali, nie lubiłam ich używać, tak samo jak czarnych.
        -Prochem jesteś i w proch się obrócisz i z prochu powstaniesz!- krzyknęłam, a ziemia uformowała się w olbrzymią postać. Wezwałam, a raczej zmusiłam silne duchy do opanowania istoty. Tego nie lubiłam najbardziej. Nie dobre jest zmuszanie ducha do posłuszeństwa.
         Potwory zaczęły atakować się nawzajem. Mój sojusznik po każdym uderzeniu, regenerował się natychmiast, tak samo jak Duch Ognia. Teraz wszystko zależało od furyoku. W końcu zaatakował mnie Hao. Zwinnie związałam jego miecz koralami i przerzuciłam go w stronę jego stróża. Rozpoczęła się walka. Moje korale stały się magicznym biczem, którego małe dotknięcie, za sprawą czarnych korali kończyło się głębokim ranami. Na moje nieszczęście, albo szczęście Hao z łatwością unikał ciosów, oczywiście nie byłam gorsza. Niestety Tommy musiał wszystko popsuć. Usłyszałam jego przeklęty głos w swojej głowię:
         -„Co ty odpierdzielasz? Natychmiast masz być w Gwiezdnym Sanktuarium!- krzyknął tonem nieznoszącym sprzeciwu.
          Z pogardliwym uśmiechem na twarzy teleportowałam się tuż przed kolejnym atakiem Asakury. Wylądowałam tuż przed Królem Duchów. Jako jedyna mogę swobodnie przebywać w tym miejscu.  
         Przede mną pojawił się Tommy. Patrzył na mnie gniewnie. Zawsze ten wzrok mnie denerwował. Dzieciak patrzący na mnie karcąco.  Oczywiście uśmiechnęłam się do niego pogardliwie.
        -Co ty robisz?! Miałaś chronić Asakurów, a nie walczyć z nimi!
        -Po pierwsze… Nie powinieneś wypowiadać tak brzydkich słów… A po drugie będę robić co chce! Nigdy nie pozwoliłam ci wydawać rozkazów! Ja tylko przyjęłam twoją propozycję na prośbę Kusakabów- powiedziałam z ironią. Mina Króla Duchów… niesamowita! Przez chwilę nie wiedział co powiedzieć.
         -Ufam ci Nee-san- powiedział krótko. Nie wiem dlaczego, ale pozwoliłam mu tak do siebie mówić. W gruncie rzeczy słodki z niego dzieciak. Zresztą współczuję mu. Jego życie nigdy nie było kolorowe. To chyba jedyne co nas łączy- Jednak cały czas nie rozumiem jak,  będąc wrogiem Hao, masz sprawić by cię polubił- dokończył swoją wypowiedz.
         -A tak, że pewnie za niedługo zaproponuje mi dołączenie do siebie, a gdy mu odmówię, ze względu na moją moc będzie chciał mnie namówić. W końcu dowie się co nieco o mojej przeszłości i będzie zdziwiony moim zachowanie. Zaintrygowany będzie brnął dalej. Tak, znam ten typ ludzi. W końcu jestem taka sama- odparłam z dumą.
        Tommy zaczął się namyślać. Cóż to chyba jego ulubione zajęcie. Wygląda wtedy tak słodko, od tej pory muszę się karcić za takie myśli pod jego adresem.
        -A jak się dowie, że jesteś moim pośrednikiem pomiędzy mną i Radą? Już chyba wie, że nie kontaktuje się z nią bezpośrednio…
        -Owszem wie… I dowie się, że to ja w odpowiednim czasie. Nie martw się. Sam wiesz, że nikt tego nie wie oprócz ciebie i raczej nikt tego się od nas nie dowie- powiedziałam z uśmiechem.
        -Chyba masz rację. Dobra zmykaj Nee-san! Do zobaczenia!
        Już mu nie odpowiedziałam. Po chwili się teleportowałam.
        Po powrocie do Tokio oczywiście wszyscy mnie pytali skąd u mnie taka moc. Cóż z chęcią się pochwaliłam. Uwielbiałam jak patrzyli na mnie z podziwem i szacunkiem, zwłaszcza Yoh.
        Tydzień później chłopcy pojechali na lotnisko. Wszyscy przeszli do kolejnej rundy. Cóż… Moja szkoła. Nie żegnałam się z nimi jakoś specjalnie. Wiedziałam, że za niedługo i tak się zobaczymy.
          Dzień po odjeździe chłopców zostałam wezwana przez państwo Asakura. Już wiedziałam co ode mnie chcą. Miałam odpieczętować księgę Hao. To moja jedyna nadzieja! Może dzięki niej Yoh i reszta zrozumieją zachowanie Ognistego Szamana i obejdzie się bez bratobójczej walki.
      Następnego dnia po telefonie od Kino- sensei stałam już pod drzwiami rezydencji. Zostałam serdecznie powitana. Odkąd okazało się, że jestem potomkinią Kusakabów, Asakurowie darzą mnie jeszcze większym szacunkiem.
      Wizyta przebiegła bardzo sprawnie. Otworzyłam księgę, zniewoliłam shikigami Hao i teleportowałam się w poszukiwaniu Yoh i reszty. Cóż dziadkowie szatyna byli pod wrażeniem moich zdolności. Uwielbiam widzieć podziw w ich oczach. Zawdzięczam im wiele, ale nie mogę pojąć tego, że byli w stanie  poświęcić nawet życie niewinnego, by pozbyć się Hao. Nie wyobrażam sobie cierpienia Keiko-san. Są siebie warci… Oni i X-laws.
       Cóż… Ruszyłam przez pustynie w poszukiwaniu chłopaków. Cały czas czułam obecność Tommy’ego. Przekazywał mi różne instrukcje, albo po prostu rozmawialiśmy. Na czas podróży ukryłam jak tylko mogłam ilość mojego furyoku. Uwielbiałam jak ktoś mnie atakował z myślą, że pokonanie mnie to będzie pestka, a tu nagle niespodzianka! Do tej pory uśmiecham się na myśl o tych biedakach. Po godzinnej wędrówce poczułam ogromne furyoku. Już wiedziałam z kim mam przyjemność. Miałam nadzieje, że przynajmniej dowiem się gdzie są chłopcy.
        -Witaj Anno!- zmaterializował się przede mną Hao- Widzę, że nie jesteś zaskoczona moją obecnością!
        -Cóż jakoś specjalnie nie ukrywasz swojej osoby- powiedziałam oschle.
         Jego mina mówiła sama za siebie. Nie spodziewał się, że ktoś jest w stanie tak do niego mówić. W tym momencie zarzuciłam haczyk. Tylko czekać na jego pytanie.
       -Widzę, że masz moją księgę. Mam do ciebie prośbę. Przekaż ją Yoh.
       -Jakbyś nie zauważył. To właśnie robię- powiedziałam z kpiącym uśmiechem.
      Chyba nie spodziewał się takiej odpowiedzi. Myślał, że zacznę szukać jakiegoś podstępu, a ja po prostu odpowiedziałam twierdząco na jego prośbę. No cóż Anna Kyoyama umie zaskakiwać!
       -Anno cóż... Taka potężna osoba jak ty nie powinna się tak marnować. Mam propozycję. Przyłącz się do mnie.
       Jednak naprawdę jest przewidywalny. Uśmiechnęłam się. Cóż nie przekonał mnie. Trochę z nim poigrałam.
        -Cóż… Po chwili zastanowienia stwierdziłam, że raczej nie… Zresztą wolę zostać po stronie zwycięzcy tego turnieju. Wiesz dzięki Yoh stanę się Królową Szamanów- powiedziałam z kpina.
       -Wątpię, ale każdy ma prawo do marzeń- odparł z pogardą.
       Wkurzyłam się. Jeszcze dwa lata temu byłam wielce urażona, gdy ktoś obrażał Yoh. Teraz jest oczywiście tak samo, ale z innych powodów. W końcu nikomu nie pozwolę obrażać mojego brata, właśnie brata, nie męża! Wzięłam zamach i wycelowałam dłoń w kierunku policzka Hao. Niestety on zwinnym ruchem złapał moją rękę. I wtedy zobaczyłam ten jego przeklęty uśmiech. Wykorzystując jego nieuwagę, uderzyłam go lewą ręką z taką siłą, że aż się zachwiał. Wtedy zrobił coś co mnie zaskoczyło. Uśmiechnął się do mnie promiennie. W tym momencie miałabym problem z odróżnieniem go od Yoh.
        -Jestem pod wrażeniem- powiedział ze śmiechem- Imponujesz mi coraz bardziej Anno.
        Zamurowało mnie. Pierwszy raz Anna Kyoyama nie wiedziała co powiedzieć. Choć przynajmniej osiągnęłam swój cel. Zaintrygowałam go… chyba.
        -Wiesz mam dla ciebie radę- odparł poważnie- Jeśli chcesz zostać Królową Szamanów musisz wyjść za mnie.
        Znów Ognisty Szaman sprawił, że nie wiedziałam co powiedzieć. Zastanawiała się, dlaczego tak mnie zaskakuje. Dlaczego przestałam przewidywać jego postępowanie. Szybko się otrząsnęłam. Trzeba było utrzeć nosa temu durniowi.
       -Po moim trupie- odparłam. Szkoda, że teraz nie mogę zmienić moich słów. W tym momencie moje serce krzyczy tak! Jakie to by było piękne stać obok niego na ślubnym kobiercu.
       -Nidy nie mów nigdy- zaśmiał się ironicznie- Jak szukasz swoich kolegów to są w pobliskim miasteczku. Ktoś musi pilnować, by Yoh przeżył. Martwy jest mi niepotrzebny.
       Stałam się przewidywalna. Teraz odwróciła się pałeczka. W tym momencie to Hao znał moje kolejne ruchy.
        Cóż… Już się nie odezwałam. Kiwnęłam tylko głową i teleportowałam się do tego miejsce. Nie bałam się żadnej pułapki. Wiedziałam jaki interes miał Asakura. Już wcześniej to podejrzewałam, że Yoh ma część duszy Hao. Prawdopodobnie Idiota nie przewidział, że odrodzi się, mając brata bliźniaka.
        Cóż szybko odnalazłam chłopców, ale obserwowałam ich tylko. Nie miałam zamiaru się ujawniać, tylko ich poobserwować. Już pierwszego dnia chciałam się ujawnić i nakopać im do dupy… Lenie patentowane! Jedli same tłuste żarcie do tego zero ćwiczeń…
       Pewnego dnia w końcu mogłam ocenić ich postępy. Taki był mój plan. Chciałam zobaczyć co potrafią, a potem dać im księgę. Zaatakowali ich X-laws. Puszka umyśliła sobie, że Yoh popiera Hao. Niestety Asakura dalej jest święcie przekonany, że trzeba go zabić. Rozpoczęła się walka. Cóż nawet sobie radzili. Po chwili poczułam czyjąś obecność, odwróciłam się gwałtownie gotowa do pojedynku. Koło mnie stał spokojnie Hao. Uśmiechał się tym swoim okropnym sposobem i patrzył jak chłopcy tracą furyoku. Do walki dołączyła Męczennica Number One…
         -Jak myślisz kto wygra?- spytał z poważną miną.
         -Oczywiście, że Yoh i reszta- stwierdziłam jakby to było bardzo oczywiste.
         Hao parsknął śmiechem. Ten szaman coraz bardziej mnie irytował, tylko on potrafił aż tak mnie wyprowadzić z równowagi. Tak… Oboje nie byliśmy przyzwyczajeni, że ktoś nas się nie bał.
        -Z czego się śmiejesz?- spytałam ostro.
        - Anno… Masz ochotę na zakład…
        Zastanawiałam się o co mu chodziło, ale zgodziłam się. Nie wiem dlaczego to zrobiłam... Z nudów, ciekawości? Zaryzykowałam.
        -Czemu nie?
       -Jeśli X-laws wygra to przez tydzień mieszkasz w moim obozie.
       Tylko tyle. Myślałam, że zażyczy sobie czegoś innego. Mimo wszystko byłam pewna, że wygram. W razie czego im pomogę. Nikt nie powiedział, że nie mogę udzielić pomocy biednym szamaną. W życiu nie zamieszkam z Hao Asakurą!
        -Jeśli chłopcy wygrają podejdziesz do Yoh i powiesz mu, że jest twoim ukochanym braciszkiem- powiedziałam, oplatając nasze dłonie koralami, które zaczęły świecić. Były one gwarancją, że dotrzymamy obietnicy. Nie przewidziałam jednego.
        -O ile wygrają bez twojej pomocy- dopowiedział, po czym korale zgasły.
        Teraz wpadłam. Puszka dołączyła do walki. Chłopcy nie mają szans. Jakbym wcześniej dała im księgę. Teraz to ja byłabym górą.
         Usłyszałam krzyk bólu. To Ren padł nieprzytomny i bez furyoku na ziemie. Trzymał się tylko Yoh. Po tak długiej walce nie miał szans z Puszką, która była pełna sił. Po nich, jeśli czegoś nie zrobię to zginą wszyscy. Zerknęłam na Hao. Patrzył na mnie z satysfakcją. Myślałam, że szlag mnie trafi, gdy moje spojrzenie zetknęło się z jego, pełnym złośliwości. Mimo wszystko moja twarz nie wyrażała nic. Wiedziałam, że to nie Yoh i reszta, którzy boją się mojej wściekłości. Moja złość byłaby dla niego muzyką. Najbardziej wkurzał go spokój. Zerknęłam na niego jeszcze raz i ruszyłam ku walczącym. Stanęłam pomiędzy Puszką i Yoh.
          - Nie słyszałaś o postanowieniu Rady Jeanne. Bliźniacy mają zostać nietknięci. Powinnaś o tym wiedzieć, bo nawet ja nie będąc uczestnikiem turnieju wiem o tym postanowieniu. Pamiętaj, że sprzeciwiając się woli Króla Duchów jesteś jego wrogiem- powiedziałam poważnie, posyłając Puszce wrogie spojrzenie.
          Męczennica Number One popatrzyła na mnie z pogardą. Myślałam, że zaraz wydrapie mi oczy. Wiedziałam, że odwlekam nieuniknione, ale miałam nadzieję, że Yoh zdąży pozbierać swoich kolegów.
         - Masz rację… hmm nawet nie wiem kim jesteś, zagubiona duszo, ale dowiedziałam się czegoś równie istotnego. Król Duchów nie porozumiewa się bezpośrednio z Radą. Ma wysłannika… Uważam, że ten człowiek jest zwykłym oszustem.
         Popatrzyłam na nią z niedowierzaniem. Wiedziałam, że Puszka jest szalona, ale to co powiedziała było po prostu niewiarygodne, żałosne. Sprzeciwia się Tommemu… Jej pragnienie usunięcia Hao stało się obsesją, ale nigdy się nie spodziewałam, że sprzeciwi się komuś tak ważnemu. Do tego jej usprawiedliwienie było bezsensowne. Naprawdę myślała, że Rada dała by się tak łatwo podpuścić.
          -Głupia!- krzyknęłam. W tym momencie Marco prawie się na mnie rzucił, ale Puszka powstrzymała go gestem dłoni- Naprawdę uważasz, że Rada nie sprawdziła informatora!
          -Rada obawia się Hao!- odwarknęła, za zwyczaj spokojna liderka X-laws.
          Była opętana chęcią mordu. Nie wystarczyła jej już krew Hao. Jeanne potrafiła mordować wszystkich na swojej drodze. Ta nastolatka stała się krwiożerczym potworem nie lepszym od Asakury!
          - Chęć krwi zawładnęła twoją duszą Jeanne. Niestety chyba nie odbędzie się bez walki. Myślałam, że dojdziemy do porozumienia. Niestety Żelazna Dziewico sprzeciwiłaś się woli Króla Duchów!
          Cała grupa spojrzała na mnie głupio. Ja jedna wypowiedziałam walkę im wszystkim. Chyba sobie pomyśleli, że jakąś samobójczynią jestem. Na szczęście za chwilę sprawiłam, że zmienili zdanie. Uwolniłam ukrywane przeze mnie furyoku. Czułam ich strach, który był reakcja na moją moc. W oczach Puszki widziałam zdziwienie i przerażenie.
          -Nie dajesz mi wyboru- zaczęła ze smutkiem Jeanne- Widzę, że jesteś zwolennikiem Hao- dokończyła żałośnie. Serio! Ja byłam zwolennikiem Asakury! Jeszcze niedawno dałam mu w zęby-Z pewnością jesteś Anną Kyoyamą z rodu Kusakabów- zwróciła uwagę, a wszystkie oczy spojrzały na mnie z jeszcze większym przerażeniem.
          -Masz rację w jednej kwestii. Mam na imię Anna Kyoyama, ale moim jedynym przywódcą jest Król Duchów. Będę bronić jego interesów.
           Po wypowiedzeniu tych słów wyjęłam tysiąc osiemdziesiąt koralików i przywołałam moje nowe shikigami. Byłam już gotowa do walki. X-laws przekazało całe swoje furyoku Puszce. Białowłosa była gotowa do walki. Rozpoczęło się. Moi stróżowi ruszyli do walki z Męczennicą Number
One. Na początku przyglądałam się tylko walce strażników księgi, ale gdy zaczęli zawodzić wzięłam do ręki czarne korale. Współczułam Puszce… To bardzo boli. Po chwili korale zabłyszczały mrocznym światłem, a czerwonooka zwijała się z bólu. Jej poplecznicy patrzyli na mnie ze strachem. Pewnie się domyślili, że to moja sprawka. Puszka powoli traciła furyoku. Marco chciał rzucić się na mnie. No cóż jego ukochana panienka jest katowana przez złą smarkulę. Do tej pory nie wiem, czy ten facet ma po kolei w głowie. Zakochał się w małolacie, czy to nie oznacza, że on… Koniec! Oczywiście zatrzymałam okularnika jednym dotknięciem niebieskich korali. To dzięki nim mogłam kontrolować czyjeś ruchy. Banda w bieli przestała w końcu przeszkadzać. Po chwili moje czarne korale wyssały z nastolatki prawie cale furyoku. Puszka zrobiła to co robiła najlepiej. Zapuszkowała się. Żelazna dziewica otworzyła się, a pnącza, które niczym węże wypełzały ze środka, oplotły Męczennice i wciągnęły ją. Banda pogromców Hao zniknęła tak szybko jak się pojawiła. W końcu odwróciłam się w stronę chłopców. Wszyscy już byli przytomni. Dołączyli do nich jacyś nowi… Yoh jak zwykle przygarniał nic nie warte przybłędy. Przynajmniej tak wtedy myślałam. Murzyn patrzył na mnie z otwartą buzią, a zielonowłosy z podziwem, reszta, że tak powiem zdążyła się przyzwyczaić, ale na ich twarzach wciąż widziałam wstyd i strach. Wtedy usłyszałam niepokojące myśli Layserga… Myślał o przyłączeniu się do X-laws. Był pełen podziwu dla mnie, a zarazem wściekłości. Przeklęte reishi. Jego ból po stracie rodziców odczułam jak swój. Ciała, krew, brak sprawiedliwości, rozpacz i tak na okrągło. Myślałam, że za chwilę zemdleję. Dlaczego ten pieprzony ból musi być również mój. Yoh chyba coś zauważył, bo chwycił mnie za dłoń. Wszystko ucichło. Spojrzałam mu w oczy. Wyrażały troskę, mimo że uśmiechał się do mnie promiennie.  Hao zachował się potwornie, ale wierzę, że nie jest zły do szpiku kości.
          -To głupi pomysł przyłączać się do X-laws- szepnęłam do ucha Anglikowi. Obdarzył mnie zdziwionym spojrzeniem- Puszka i jej banda uważa, że są poza prawem, że mogą nie słuchać nawet Króla Duchów- dokończyła głośno- Wola Wielkiego Ducha jest święta i musimy ją uszanować choćby nam się nie podobała. Pamiętajmy, że nasz przewodnik ma jakiś plan względem Hao- powiedziałam z powagą-  Rozumiem twoje cierpienie Layserg, ja też wiele w życiu straciłam i pamiętaj „Nie żałuj umarłych,(…) żałuj żywych, a przede wszystkim tych, którzy żyją bez miłości.”*
           Zielonowłosy popatrzył na mnie smutnym wzrokiem i skinął głową w geście zrozumienia. Teraz spojrzałam na Yoh. Wiedziałam, że chce pogadać. Dziadkowie mówili mu, że ma zabić Hao, że to czyste zło. Wiedziałam, że Asakura ma wątpliwości, że z jednej strony cieszy go, że nie ma prawa skrzywdzić brata. Już miałam przygotowaną radę dla niego, a raczej podpowiedz.
           -Ktoś mi kiedyś powiedział, że tylko dobrzy ludzie mogą widzieć duchy- powiedziałam poważnie i zerknęłam na Yoh. Na jego ustach zauważyłam nikły uśmiech. Tak bardzo chciałam go pocieszyć. Miałam nadzieję, że coś pojął- Mam coś dla ciebie od dziadków Yoh. Może dzięki temu zrozumiesz, dlaczego Hao jest taki, a nie inny i dlaczego Król Duchów wciąż widzi w Asakurze dobro.
            Wyjęłam z torby księgę i delikatnie położyłam na ziemi. Wyjęłam koraliki, które zaczęły świecić jasnym światłem. Nagle księga otwarła się, a naszym oczom ukazało się przejście.
           -Yoh… Idziemy z tobą- oznajmił Tao, zerkając na chłopaków.
           -Wiem, że chcecie pomóc Yoh, ale to zbyt ryzykowne. Poznacie w pewnym sensie myśli Hao, jego idee. Nie tylko może wzrosnąć wasze furyoku. Możecie po wyjściu zapragnąć dołączyć do Asakury- powiedziałam spokojnie, ukrywając irytacje wynikającą z lekkomyślności Rena.
           -Idziemy! Nie zostawimy kumpla!- krzyknął Trey.
           Popatrzyłam na nich karcącym wzrokiem, ale nie odezwałam się więcej. Widziałam w ich oczach troskę o Yoh. Młodszy bliźniak naprawdę miał wiernych i wspaniałych przyjaciół.
         -Dobra właźcie- powiedziałam z rezygnacją.
         -Ty nie idziesz?- spytał zdziwiony Layserg.
         -Mi nie potrzebne większe furyoku, a tą historię znam.
         Grupka spojrzała na mnie jeszcze ostatni raz, ich spojrzenie wyrażało ogromna determinację. Chciałam by ta podróż nakłoniła ich do zrozumienia Asakury. Zwłaszcza Yoh, który jest nakłaniany do zabicia brata i Anglika, który nawet myślał by dołączyć do Puszki. Jeszcze raz zerknęłam na oddalających się chłopców i teleportowałam się na wzgórze, na którym znajdował się Hao.
          Asakura już na mnie czekał. Uśmiechał się do mnie zwycięsko, choć jego oczy wyrażały coś innego… jakby zaciekawienie. Miałam ochotę go uderzyć za ten jego wkurzający wyraz twarzy, ale ścisnęłam tylko pięści i spojrzałam na niego z kamienną miną.
          -Twoje słowa były bardzo wzruszające, nie sądziłem, że masz o mnie takie mniemanie-syknął złośliwie.
          -Nie myśl o sobie za dużo Asakura. Wystarczy, że podziękujesz- warknęłam poirytowana.
          Miałam go dość. Jest bardziej wkurzający od Yoh. Co on sobie wyobraża. Jeszcze przegrałam ten cholerny zakład! Miałam nadzieję, że ten pobyt pozwoli mi się zbliżyć do tego idioty.
          -Anno? Z jakiego powodu uważasz, że jest we mnie jeszcze coś dobrego?- spytał, jakby niepewnie. Nie to by było zbyt dziwne.
           -Reishi. Może nie czytamy w swoich myślach, ale czuje twoją duszę. Nie jesteś zły Asakura- odparłam cicho.
           - Czyli miałem rację? Ty też…
           -Tak…-przerwałam. Może dlatego tak doskonale go rozumiałam. Tylko ja chyba byłam w stanie pojąć jego cierpienie. Przeżyliśmy to samo, tylko z jednym wyjątkiem. Ja otrzymałam pomoc, on niestety nie.
          -Mogłabyś mi coś o sobie powiedzieć. Ty o mnie wiesz chyba wszystko, a ja o tobie nic- powiedział cicho.
           Pomyślałam chwilę. Nie byłam pewna czy to do końca rozsądne. Jednak postanowiłam mu pokazać moją przeszłość. Miałam nadzieję, że dzięki temu mnie lepiej zrozumie. Chwyciłam jego dłoń i otworzyłam umysł na pewne sceny. Pokazałam mu moją samotność. Ból, cierpienie, odrzucenie. Mrok, który powoli zmienił się w demony mojego serca. Zobaczył Yoh, który jako pierwszy starał się mnie poznać i stał się moim pierwszym przyjacielem. Ciężko mi było nie reagować na bolesne sceny, ale moja twarz pozostała kamienna. Po chwili, gdy pomyślałam, że mu wszystko pokazałam poczułam nagły atak mojego umysłu. Tak Hao chciał się wedrzeć dalej, ale bez problemu odparłam jego atak i zamknęłam moje myśli. Oderwałam swoją dłoń od jego, ciężko dysząc. Zerknęłam na tego Idiotę i spiorunowałam go wzrokiem. On obdarzył mnie spojrzeniem pełnym podziwu i współczucia.
         -Ja opanowałem te demony- burknął po chwili.
         -Nie byłabym tego taka pewna-powiedziała twardo, a gdy chciał mi przerwać ciągnęłam dalej- Robisz wszystko po myśli Ciemnej Strony. W głębi serca wiesz, że zabijając taką masę ludzi sam niszczysz naturę, wprowadzasz gwałtowne zmiany, które mogą zachwiać równowagę. Demony są zadowolone z twojego  poczynania. Czynisz dokładnie to co chciały i co chcą nadal. Jeśli się nad tym zastanowisz to możemy razem wypędzić demony z twojego serca. Przemyśl to.
          Nie odpowiedział. Złapał mnie tylko za rękę i teleportował nas do swojego obozu. Tam zachowywał się tak jakby rozmowy nie było.
          -Czuj się tu jak u siebie. To twój namiot- powiedział wskazując na moje nowe, niebieskie miejsce zamieszkania-Jeśli będziesz czegoś chciała to zwróć się do któregokolwiek z moich ludzi.
          -Rozumiem- mruknęłam i skierowałam się do namiotu. Zmęczona, usnęłam natychmiastowo.
          Rano obudziły mnie promienie słońca. Szybko wstałam, spięłam pośpiesznie włosy w luźnego koka i ubrałam się w szorty i niebieską bluzkę. Przed namiotem czekał na mnie Hao. Obdarzył mnie tym swoim wkurzającym uśmiechem i zaprowadził do ogniska. Mijałam zaciekawione, a czasem zazdrosne spojrzenia u kobiet. Zjedliśmy pośpiesznie śniadanie i ruszyłam z Asakurą na piękną polanę. To tam Ognisty Szaman trenował. Pod jednym względem mnie mniej wkurzał niż jego brat. Hao ćwiczył z jak największą chęcią. Usiadłam pod drzewem i obserwowałam jego płynne ruchy. W końcu postanowiłam go po wkurzać i zaczęłam mu dyktować co ma robić. Na początku Hao nawet nie zauważył, że robi dokładnie to co mu każę, jednak po chwili zdał sobie sprawę, że nim dyryguję. Popatrzył na mnie karcąco, a zarazem z… rozbawieniem?
         -Może panna Kayoyama sama chciałaby poćwiczyć?- spytał mnie po chwili.
         -Raczej nie- mruknęłam lekceważąco.
         To było za wiele dla biednego Hao. Asakura błyskawicznie znalazł się obok mnie i gwałtownie przerzucił mnie przez plecy. Oczywiście zaczęłam go kopać i uderzać pięściami, ale Idiota nic sobie z tego nie robił. Moje przerażenie wzrosło, gdy zobaczyłam przed sobą jezioro. Chłopak po prosto wrzucił mnie do wody i zaczął się śmiać. Właśnie śmiać się! Jednak w tym geście nie było krzty pogardy, to był szczery śmiech. Zarazem podobny i inny od tego Yoh. Oczywiście postanowiłam go trochę podenerwować. Wiem, że to wyglądało jak z tandetnej telenoweli, ale na facetów to działa. Jak można było przewidzieć, po prostu się nie wynurzałam. Słyszałam tylko krzyki Hao w stylu „Anno! Wyłaź w końcu!” W końcu rozległ się duży plusk. Asakura postanowił mnie uratować. Jednak niektóre zachowania brata Yoh można było łatwo przewidzieć. Gdy już zbliżył się do mnie, złapałam go szybko za nogę i pociągnęłam w dół. Chyba się nie spodziewał, bo biernie opadł na dno. Ja najszybciej jak umiałam, zaczęłam płynąć do góry, ale teraz Hao mnie złapał za stopę. Brakowało nam powietrza, więc trzymając  mnie dalej w żelaznym uścisku wypłynął na powierzchnię. Oboje gwałtownie nabraliśmy powietrza. Niestety Hao mnie dalej trzymał. W tym momencie stało się coś dziwnego. Nasze twarze powoli zbliżały się do siebie, a nasze usta złączyły się w namiętnym pocałunku. Do tej pory nie wiem co nami kierowało, ale już nigdy nie poczułam się tak jak wtedy. Nigdy nie wierzyłam w miłość i te opowieści o motylach w brzuchu, aż do tego momentu. Czułam to wszystko. Oczywiście, jeszcze wtedy nie uważałam, że to miłość. W końcu przerwaliśmy pocałunek. Hao spojrzał na mnie jak zwykle z tym swoim uśmieszkiem, jakby to było coś zwyczajnego, a ja starałam się zachować kamienną twarz. Asakura pierwszy wyszedł z jeziora i podał mi rękę. Nie wiedziałam dlaczego, ale przyjęłam jego pomoc. Czuła się tak dobrze i bezpiecznie. Co za ironia… Czułam się bezpieczna w towarzystwie najbardziej niebezpiecznego człowieka na ziemi. Już kierowaliśmy się w stronę  obozu, gdy nagle przed nami zmaterializowała się cała banda wyrzutków. Rozpoczęła się walka. Nie wiem jak to możliwe, ale wydawało mi się, że mieli jeszcze więcej furyoku niż ostatnio. I to był właśnie ten moment. Walczyłam z Jeanne, gdy nagle usłyszałam dziwny dźwięk za plecami. Marco wycelował we mnie swoją broń. Nie miałam szans obrony. Tchórz… Zaatakował od tyłu. Powiedziawszy szczerze, nie bałam się śmierci. Zamknęłam oczy. Jednak o dziwo nic nie poczułam. Po chwili ostrożnie uchyliłam powieki. To co zobaczyłam wstrząsnęło mną dogłębnie. U moich stóp leżał nieprzytomny Hao, z jego boku sączyła się obficie krew. To co się ze mną  stało w tym momencie, tego nie mogłam wytłumaczyć. Przecież atak w gniewie powinien być najsłabszy, najbardziej nieostrożny. Teraz jednak wiem, że to nie była tylko złość, to miłość- największe furyoku jakie istnieję. Nawet Król Duchów nie jest w stanie pokonać tego uczucia. W tym momencie przy użyciu stu procent mocy jednym machnięciem korali pokonałam całą gromadę X-laws. Pochyliłam się nad Hao i przyłożyłam do jego boku moją bluzkę. Zrozpaczona nie wiedziałam co zrobić. Wyjęłam złote korale i wypowiedziałam słowa modlitwy, jego rana powoli zaczęła się goić. O dziwo nie mogłam go w pełni uleczyć. Jak się okazało Puszka dowiedziała się o mnie co nie co i udoskonaliła broń tych popaprańców. Na szczęście Hao oberwał w takie miejsce, że nic nie zagraża jego życiu. Nie rozumiałam tylko jednego. Dlaczego Asakura to zrobił? Przecież on nikogo nie darzył żadnym uczuciem? A może jednak obudziłam w nim cząstkę człowieczeństwa i ujrzał we mnie przyjaciółkę, chyba… że… Nie! Nie mogłam wtedy uwierzyć w to, że dla Hao ten pocałunek coś znaczył.
          Hao już nie obudził się tego dnia. Opiekowałam się nim w jego namiocie, co chwilę próbując użyć jeszcze złotych korali, niestety bez skutku. Jego bandzie wytłumaczyłam, że zaatakowało nas X-laws. Przecież nie mogłam im powiedzieć, że ich bezduszny przywódca osłonił mnie własnym ciałem. Choć w tą wersję z popaprańcami Puszki też nie uwierzyli. Przecież ich mistrz jest lepszy od jakieś pierwszorzędnej szamanki. Na szczęście nikt się tym nie przejmował, ważniejsze było zdrowie ich mistrza. W końcu usnęłam u jego boku. Nie potrwało to długo, bo obudziły mnie krzyki dochodzące od strony Asakury. Szybko zerwałam się z mojej pozycji i zbliżyłam się do bladego Hao. Nagle poderwał się i otworzył oczy, które były brązowe, przez moment, po chwili znów stały się czarne. Zaczął się trząść. Walczył… Wyjęłam korale i stanęła w ich środku. Rozpoczęłam moją modlitwę. Korale uniosły się i otoczyły mnie i Asakurę ciepłym światłem. Mogłam go tylko wspierać, to wszystko co mogłam dla niego zrobić. On sam musiał wybrać w jakiej gra drużynie. Trwaliśmy tak do świtu. On co chwilę trzepiąc się i krzycząc, a ja modląc się i trzymając mu głowę by nie zrobił sobie krzywdy. Gdzieś o piątej rano wszystko ustało. Hao spał… A ja czekając w niepewności, znów usnęłam przy jego boku. W ręku wciąż ściskałam lekko świecące korale.
          Minął miesiąc… Hao wygrał pojedynek. Był wolny. Tak rozpoczął się najlepsze dni mojego życia. Codziennie chodziliśmy nad jezioro, trenowaliśmy, gadaliśmy o bzdetach. Oczywiście Hao dalej był zamknięty w sobie, okrutny, zarozumiały i nie cierpiał ludzi, ale zdawał sobie sprawę, że zabicie ich to nie jest najlepsze rozwiązanie. Szybko trafiliśmy do Dobi, gdyż i ja i Hao znaliśmy drogę. Pilnowałam obu braci. Oczywiście Tommy strzelił mi kazanie, że jestem nieodpowiedzialna, że to ja powinnam wtedy ochronić Hao, a nie na odwrót. Cóż od tej pory nie rozmawialiśmy o wypadku i pocałunku, było jak dawnej z taką różnicą, że teraz oficjalnie byliśmy przyjaciółmi, oczywiście w tajemnicy przed ludźmi z zewnątrz. O tym wiedzieli tylko poplecznicy Hao, którzy zostali z swym mistrzem nawet po zmianie jego planów. Teraz miał zamiar wpłynąć na ludzi i szamanów, by stali się lepsi i chronili Ziemię, oczywiście jak wygra turniej. Jak można się łatwo domyślić nikt nie uwierzył w nawrócenie Asakury. Sama miałam wyrzuty sumienia. Nie byłam do końca szczera z Hao. Nie powiedziałam mu, że jestem Łączniczką Króla Duchów. Nie wiem, dlaczego ale coś mi mówiło, że to jeszcze nie ten czas.
         W końcu nadszedł ten smutny czas. Demony znów zaczęły się ubiegać o duszę Asakury. Mógł mu pomóc tylko Tommy, który oczywiście zgodził się mu pomóc, ale niestety musieliśmy się dostać do Gwiezdnego Sanktuarium. Zaczęło się piekło. Rada, Asakurowie i X-laws nie uwierzyli tajemniczej Łącznice. Podburzyli szamanów i nastawili przeciwko mnie i Hao. Wszyscy myśleli, że mój przyjaciel chciał podstępem stać się Królem Szamanów. Teleportowałam się z Asakurą do Tommy’ego. Nie zdążyliśmy nawet dobiec do Króla Duchów, gdy naszą drogę zastąpili nam Yoh i jego kumple. Nie rozpoznali mnie, bo ubrana byłam w czarny płaszcz z kapturem. Stanęłam pomiędzy nim i Hao.
          - Ja Łączniczka Króla Duchów w imieniu Wielkiego Ducha nakazuje wam nie atakować Hao Asakury- powiedziała tonem nie znoszącym sprzeciwu.
           Ognisty Szaman spojrzał na mnie ze zdziwieniem. Wiedziałam, że się domyślała kim byłam, ale teraz miał stu procentową pewność.
          -Rada powiedziała, że jesteś oszustką- syknął Ren.
          Wtedy zdecydowałam się na kolejny krok. Zdjęłam kaptur zasłaniający moją twarz i spojrzałam na nich surowo.
         -Dalej uważacie, że jestem zdrajcą. Yoh poznałeś przeszłość Hao. Spójrz na jego oczy! Są takie jak twoje, ciepłe, dobre! Jeśli nie zostanie  oczyszczony przez Króla Duchów demony znów nim zawładną, Yoh to twój brat!- wykrzyczałam smutna.
          -To kłamstwo!- wykrzyczał Trey, ale Yoh przerwał mu gestem dłoni i przytulił brata. Hao odwzajemnił uścisk. Bracia połączyli się.
          Ten widok pozostanie w mym sercu na wieki. Bliźniacy znów byli razem.W ich ocach widziałam szczęście, ciepło i miłość. Wierzyłam w szczęśliwe zakończenie.Wtedy wydarzyło się coś strasznego. Przez to wszystko nie zauważyłam strzały, która przebiła brzuch starszego Asakury na wylot. W ciągu ułamka sekundy moje życie wywróciło się do góry nogami. Hao zamordował jego własny ojciec. Potem wszystko działo się jak na jakimś strasznym filmie. Mój przyjaciel upadł w ramiona brata. Podbiegłam do rannego. W moich oczach pojawiły się łzy. Nigdy ich tam nie było, a teraz leciały po moich policzkach.
         -Anno ja cię kocham- wyszeptał z trudem i zamknął oczy.
        Wyrwałam ciało Hao z ramion Yoh. Zaczęłam go tulić i na przemian trząść. Krzyczałam by się obudził. Obiecywałam, że już mu nigdy nie zrobię takiego żartu jak wtedy w jeziorze. Próbowałam go uzdrowić, zaklinałam, modliłam się. Nic się nie stało. Zimne ciało nawet nie drgnęło. Pocałowałam ostatni raz jego jeszcze letnie wargi. Wyszeptałam wprost w jego usta "Kocham cię". Hao był martwy i ze względu na jego moc reinkarnacji nie mogłam go uratować, nie mogłam mu przywrócić życia. Nie słyszałam już nic, nawet własnego krzyku. Nie czułam nic, nawet tego, że dławię się własnymi łzami. Nie przejmowałam się niczym, nawet tym, że tonęłam w jego krwi. Nie zwracałam uwagi na nic, nawet na toczącą się za mną walkę ojca z synem. Po chwili jego ciało zniknęło. Rozpłynęło się. Po tym, że w ogóle istniał świadczyła tylko jego krew na moich rękach. Dalej nic nie pamiętam. Zemdlałam.
 ***
        Teraz widzę go w drzwiach kaplicy.Nie myślę w ogóle. Biegnę wprost w ramiona Asakury. Nie przejmuję się już niczym. Zatapiam swe usta w ciepłych wargach brata mojego narzeczonego. Nie dowierzając, dotykam twarzy Hao. Badam jego piękne rysy. Delikatnie obrysowuję linie jego warg. Tak to musi być on. Mam najpiękniejszy ślub na świecie. W końcu wymawiam słowa, których nigdy nie miałam okazji powiedzieć:
        -Kocham cię
        - Też cię kocham Anno. Jesteś najpiękniejszą kobietą na Ziemi.
        -No w końcu musimy do siebie idealnie pasować- powiedziałam z uśmiechem i znów zatopiłam się w wargach ukochanego.
        Po chwili podszedł do nas Yoh. Przytulił nas oboje. Był dobrym przyjacielem i bratem. Płakał ze szczęścia. Wiem, że mnie kocha, że złamałam mu serce, ale nie mogę go oszukiwać. Widzę jednak szczęście w jego oczach. Odzyskał brata. Cieszyło go nasze szczęście. Yoh to bardzo dobry człowiek. Dziewczyna, która go pokocha będzie szczęściarą.
***
5 lat później...
        Teraz jestem szczęśliwą mężatką. U swojego boku mam Hao, Opacho i małego Hanę. Zgodnie z obietnicą Hao zostałam Królową Szamanów. Turniej został wznowiony miesiąc po powrocie Asakury. Mój mąż uciekł z samej Ciemnej Strony. Po dwóch latach więzienia oszukał samą Mary i wrócił do mnie. 
        -Kochanie musimy tam iść?- moje przemyślenia przerywa Hao. 
        Dalej nie jest przekonany do narzeczonej brata. Mimo, że Jeanne przeprosiła mojego męża, on nadal jest na nią cięty. To samo się tyczy jego rodziny z wyjątkiem Yoh i Keiko, ale coraz lepiej się dogadują z resztą, choć do nich sama mam urazę. Odebrali mi szczęście na dwa lata. Puszka okazała się bardzo przyjemną osobą i co najważniejsze ona i Yoh kochają się nad życie. 
        -Koteczku chcę ci przypomnieć, że to twój brat- mówię krótko i całuję go w usta. To najlepiej go przekonuję- Idę po dzieciaki i jedziemy- dodaję, posyłając mu piękny uśmiech.
******
*tsuno kakushi-ozdobny czepiec
*nakodo- duchowny
Informację o tradycyjnym ślubie japońskim zaczerpnęłam ze strony: http://japoland.pl/blog/obyczaje/slub/
Pomieszałam trochę ślub shintoistyczny z protestanckim, skąd pochodzi formułka: "Jeśli ktoś  zna jakąś przeszkodę w zawarciu małżeństwa, niech powie teraz lub zamilknie na wieki"
*cytat pochodzi z "Harry'ego Pottera i Insygnia Śmierci" (słowa Albusa Dumbledora)